Grupka młodych ludzi próbowała zatrzymać marsz LPR. Zanim jednak doszło do starcia, policja ich usunęła. Policjanci złapali też młodego człowieka z petardami i jajkami. Zanim użył tej "amunicji", funkcjonariusze go rozbroili. Więcej potencjalnie groźnych incydentów nie było.
Podziękowaniom nie było więc końca. Kazimierz Marcinkiewicz dziękował organizatorom za dobrą organizację. Policji - za sprawny przejazd i przeprowadzenie demonstrantów przez Warszawę. Straży Miejskiej - za pomoc na parkingach. I przeprosił Warszawiaków, że nie dało się jeździć po mieście. Za spokój dziękował też komendant stołecznej policji. Spokoju pilnowało dwa tysiące jego podwładnych. Stołecznych policjantów wspomagali funkcjonariusze ściągnięci z kraju.
Komendant zachęcił też polityków, żeby sprawdzili, ilu uczestników miały organizowane przez nich demonstracje. Wszystko jest zarejestrowane, można zobaczyć i policzyć. To była odpowiedź na zarzuty polityków, że policja zaniżyła liczbę uczestników wieców i marszów. Najwięcej pretensji miał Roman Giertych, który utrzymywał, że zgromadził kilkanaście tysięcy osób, a - według policji - było ich tylko 2 tysiące.