Policjantów to nie przeraża. Na rogatkach miasta nawet nie sprawdzali autokarów wypełnionych manifestantami. Wierzą, że pokojowo nastawieni ludzie nie zabrali ze sobą bejsboli, metalowych pałek i innych przedmiotów, które warto mieć pod ręką na zadymie.
Optymizm nie opuszcza też rzecznika stołecznej komendy. "Nie znam takiego przypadku, żeby dwie manifestacje ruszyły na siebie i doszło do wojny na ulicach Warszawy" - uspokaja podinspektor Mariusz Sokołowski. A co, jeśli w tłum wmieszają się agresywni chuligani lub kibole? Przecież o awanturę jest bardzo łatwo. "Wtedy do akcji wkroczy policja" - zapewnia twardo.
"Porządku będzie pilnować dwa tysiące funkcjonariuszy. Z czego 500 to posiłki z Rzeszowa, Poznania, Olsztyna, Łodzi, a nawet Katowic" - dodaje Sokołowski. Tylko że manifestantów ma być 20 tysięcy. Jeśli rozszalały tłum zacznie okładać się pięściami albo ruszy na policjantów, mogą mieć problem. Bo na niektórych zadymiarzy, szczególnie pod wpływem procentów, widok policjanta w kasku, z tarczą i pałką, działa jak czerwona płachta na byka.
Ale i na takich agresywnych typków policja ma sposób. Wystawi do boju... kobiecy oddział prewencji. Dlaczego? Bo nawet największy brutal dwa razy się zastanowi, zanim podniesie rękę na kobietę. A te dziewczyny dadzą radę największym osiłkom.
Wszystkich z powietrza obserwować będą policjanci w helikopterze i w razie czego kierować mundurowe siły tam, gdzie wybuchną zadymy.