Siewierski dowodził policjantami w Warszawie. Blisko współpracował z prezydentem stolicy Lechem Kaczyńskim i jego zastępcą Władysławem Stasiakiem. I kiedy Stasiak był wiceszefem MSWiA, dostał awans. Okazało się, że nawet peerelowska przeszłość Siewierskiego nie jest w stanie mu zaszkodzić.

Policjanci są wściekli. Mówią wprost, że to skandal. Dlaczego? Bo Siewierski w latach 80. - jako wiceszef komendy wojewódzkiej w Jeleniej Górze - nadzorował wydziały polityczno-wychowawcze w milicji. Te jednostki, które szpiclowały szeregowych milicjantów, powołał w 1982 roku sam szef MSW gen. Czesław Kiszczak. Siewierski nie robił tego z musu. Wielu oficerów odmawiało obejmowania politycznych funkcji i wolało pracować na niższych stanowiskach.

Ale służalczość wobec władz PRL to niejedyny grzech Siewierskiego. Jako szef policji w Warszawie bronił przed ukaraniem swojego podwładnego - Józefa Sucheckiego, komendanta w Legionowie, gdy "Fakt" ujawnił, że ten wykorzystywał stanowisko do załatwiania prywaty. Podlegli Sucheckiemu policjanci tankowali paliwo w stacji gazowej należącej do żony szefa. Ale Siewierski nie wyrzucił go z policji i bezczelnie tłumaczył, że "gazetą można zabić polityka, a nie policjanta".

Wyrzucił też w błoto 14 mln zł. Stworzył w Komendzie Stołecznej muzeum policji, mimo że w Warszawie jedno już jest - w odległej ledwie o kilka kilometrów Komendzie Głównej.