Ten dramat wydarzył się we Wrocławiu. Na wezwanie zjechały wszystkie możliwe służby miejskie i ratownicze. W kamienicy odcięto dopływ gazu i prądu, ale szaleniec i tak był groźny. Walił siekierą w belki podtrzymujące konstrukcję dachu. Groził, że poprzecina je piłą. Wylewał na schody benzynę i podpalał. I rzucał czym popadło w policjantów.

Policyjni negocjatorzy cały czas próbowali namówić desperata do rezygnacji z niszczycielskich planów. Przez długie godziny nic to nie dawało. Do frontalnego ataku szykowali się już antyterroryści. W końcu jednak udało się.

Furiat oddał się w ręce policji. Był pijany. Trafił do szpitala. Jeśli nie okaże się, że jest niepoczytalny, może trafić nawet na pięć lat za kratki.