Wszyscy pracownicy magazynu części samochodowych byli dodatkowo sprawdzani, jeśli bramka do wykrywania metalu piszczała. A piszczała zawsze, gdy z pracy wychodził 31-letni inwalida. Ale nigdy nic u niego nie znaleziono. "Widać, bramkę wzbudza metalowa proteza" - tak przez długi czas myśleli ochroniarze i inwalida wychodził do domu.

Ale części nadal ginęły. Po kilku miesiącach uznano, że skoro nie rozpływają się w powietrzu, to musi je wynosić właśnie inwalida. Gdy mężczyzna wychodził z nocnej zmiany, ochroniarze zabrali go do gabinetu pielęgniarki. Tam poprosili o zdjęcie protezy. W środku była wiązka przewodów do opla warta 100 złotych.

Na komisariacie mężczyzna przyznał, że to nie pierwsza kradzież. Pokazał też, gdzie ukrył łupy. Były warte około... 12 tysięcy złotych!