Negocjacje między listonoszami a szefostwem Poczty Polskiej ruszyły przed południem. Zanim jednak się zaczęły już były problemy. Bo listonosze chcieli rozmawiać tylko z szefem firmy. A tak się niefortunnie złożyło, że ten jest za granicą. Jednak protestujący dali się przekonać do rozmów z zastępującymi go urzędnikami.
Na razie udało się uzgodnić tyle, że szefostwo Poczty Polskiej będzie rozmawiać ze związkowcami w poniedziałek. I obie strony są dobrej myśli. Oby udało im się dogadać. Bo jak nie, to nie dostaniemy do domu ani listu, ani paczki. A schorowani staruszkowie będą musieli fatygować się na pocztę po emeryturę.
Tymczasem strajk listonoszy od poniedziałku rozszerza się w Polsce. Najpierw zaprotestowali ci z Gdańska, potem dołączyli doręczyciele z Zielonej Góry, Poznania, Warszawy, Częstochowy i Opola. W tym czasie nie roznosili poczty ani pieniędzy. Narzekają na małe zarobki, zarabiają od 1000 do 1500 zł. Żądają co najmniej o połowę więcej - i krótszego czasu pracy.