Gdy na miejsce tragedii przyjechała karetka pogotowia, obie dziewczynki żyły. Bezwładne ciało nieprzytomnej Justynki zostało zmasakrowane. Liczne złamania i uszkodzenia organów wewnętrznych. I żadnych oznak życia. Natychmiast rozpoczęła się walka ze śmiercią i lekarze przystąpili do błyskawicznej reanimacji. Nie umarła - informuje "Fakt".

Tuż obok swej przyjaciółki leżała Magda. Przytomna, z otwartymi oczyma pochlipywała cichutko. Mimo potwornego bólu i przerażenia składnie i spokojnie odpowiadała na pytania lekarzy. Pamiętała wszystko i doskonale wiedziała, co się stało. Nie mogła tylko zrozumieć, jak to możliwe, że przeżyła. Dla lekarzy to też był cud.

Tuż przed skokiem Magda napisała drżącą ręką na papierowej serwetce pożegnalny listy: "Do Gregora: Kotku przepraszam za kłamstwa. Wybacz mi". I nic więcej. Magda i Justyna były najlepszymi przyjaciółkami. Znały się od wielu lat i mieszkały w Szczecinie kilkadziesiąt metrów od miejsca tragedii. Każdą wolną chwilę spędzały ze sobą. Razem też chodziły do szkoły. W poniedziałek po skończonych feriach miały do niej wrócić.

Wstrząśnięci rodzice dziewczynek, którzy bardzo szybko zjawili się w szpitalu, zadawali sobie tylko jedno pytanie: "Dlaczego?". Czy to zawiedziona miłość pchnęła je po śmierć? A jeśli tak, to dlaczego razem z Magdą wyskoczyła Justynka?

"Justyna miała w domu bardzo źle. Jej rodzice mieli bardzo duże problemy finansowe. Nawet odłączono im prąd, bo nie płacili. A Magdę kochała jak siostrę" - opowiada, płacząc jedna z przyjaciółek dziewcząt. "Dlatego nie mogła Magdy zostawić samej w tej dalekiej, ostatniej podróży" - dodaje.

Stan dziewczynek jest bardzo ciężki. Przeszły pierwsze operacje, a lekarze wprowadzili je w stan śpiączki farmakologicznej. Dla ich życia decydujących będzie kilka najbliższych dni. Ale lekarze są realistami. Nawet jeśli dobry Bóg zachowa je przy życiu, grozi im nieodwracalne kalectwo.









Reklama