Poniedziałek

Rano. Budzik. Zaczyna się pierwszy z pięciu kolejnych dni, w których widuję Martę, moje roczne dziecko, głównie w piżamie. Rano, kiedy jej daję butelkę z mlekiem, i wieczorem, kiedy ubieram małą po kąpieli. Pozostałą, całą część dnia, moje dziecko widzi pani Ania, opiekunka.



Czas wychodzić do pracy. Jest już pani Ania. Marta się cieszy, piszczy z radości na jej widok. Za chwilę wykrzywia buzię w podkówkę. Pa, pa, pa. Mama jedzie, ale wróci. Pa, pa.



Zaraz. Co się stało z głosem pani Ani? Infekcja. Boli ją gardło, żołądek i głowa, ma chrypę. Chciała zadzwonić, że jest chora, ale w końcu przyszła do pracy, bo kto by został z Martą? No, nikt. Albo ona, albo nikt.

Południe. Mam dużo pracy, ale nic nie robię. A jeśli Marta się zarazi? Tyle przecież teraz tych meningokoków, szpitale pełne dzieci z zapaleniem płuc. A u takiego maluszka każda infekcja może się skończyć czymś, nad czym będzie trudno zapanować, układ odpornościowy jeszcze nie jest rozwinięty... Krótka, nieprzyjemna rozmowa telefoniczna, z której dowiaduję się, że nie tylko moja praca jest ważna, ale sprawa jest załatwiona. Mąż jedzie do domu. Pani Ania do lekarza.



Godzina 13. Zabieram się wreszcie do pracy, ale połową głowy myślę już, co zrobimy jutro. Połowa głowy, która o tym myśli, jest zupełnie pusta. Jedyny i najlepszy pomysł to taki, że wezmę Martę ze sobą do redakcji i schowam pod biurkiem. A swoją drogą to jest myśl - urządzić firmowe przedszkole. Co dwie godzinki - zamiast dzwonić do pani Ani z pytaniem "co słychać" - zaglądałabym na chwilę do Marty. Tęsknota byłaby mniejsza, a chęć do siedzenia w pracy o wiele większa.



Wtorek

Pani Ania jest chora, ma zapalenie oskrzeli. Będzie leżeć w łóżku cały tydzień. Ale znalazła zastępstwo na swoje miejsce, do Marty przyszła jej znajoma. Jednak tylko na dziś, bo jutro będzie zajęta. Obie babcie mieszkają 400 kilometrów stąd i nie mogą przyjechać. Wygląda na to, że nic się nie da wymyślić. Teraz moja kolej, żeby nie iść do pracy.



Pół mojej redakcji choruje, ludzie piszą po trzy teksty dziennie, jak ja im powiem, że chcę wziąć dzień wolny? W dodatku spóźniona, bo opiekunka zastępcza mogła przyjść dopiero w południe. "Dzień dobry, spóźniłam się kilka godzin, ale za to jutro mnie nie będzie" - uczę się, co mam powiedzieć. Zwolnią mnie, każda cierpliwość ma swoje granice. Spróbuję jakoś nadrobić. Zostanę dłużej w redakcji. Napiszę jakiś tekst na zapas.



Wieczór. Kiedy wracam do domu, Marta zasypia na stojąco, opierając główkę o swój ulubiony samochód orkiestrę. Podobno jeździ już na nim jak rajdowiec. Zobaczę w weekend. Teraz nie ma czasu ani nastroju. Palce w buzi, oczy ledwo otwarte. Idziemy robić kąpu-kąpu. Potem butla i spać.



Środa


Rano. Umówiłam się z szefem, że będę pracować w domu. Przygotuję tekst, oddam go jutro. Właściwie praca w domu niczym nie różni się od pracy w redakcji. Mam pokój, w którym mogę się zamknąć, komputer, internet, telefon. Przez telefon i internet mogę zbierać informacje do tekstów, potem napisać i wysyłać wszystko e-mailem. Tak samo jak w redakcji. Pod warunkiem, że w tym czasie ktoś zajmuje się Martą.



Południe. Dziś Martą zajmuję się ja. Trzy ważne rozmowy przez telefon przeprowadzam, kiedy jest cicho, czyli kiedy: je śniadanie, śpi na spacerze, ogląda Teletubisie. Podczas obiadu zbieram materiał w internecie. Czuję się, jakbym była na wagarach. Wyrzucą mnie ze szkoły i nie zdam matury.



Wieczór. Kiedy wraca mąż, robię szkic tekstu i wysyłam szefowi, żeby wiedział, że nie bawiłam się cały dzień klockami.



Czwartek

Mam dyżur, a więc wychodzę z domu o godz. 8. Marta obudziła się na chwilę, kiedy przyszłam dać jej buziaka. Przeciąga się jak stary niedźwiedź, zarumieniona od snu, w tych swoich różowych śpioszkach w paseczki, w których wygląda jak Prosiaczek z Kubusia Puchatka. Pa, pa, do jutra. Wrócę o północy.



Piątek

Opiekunka zastępcza może zostać dziś tylko do godz. 18. Wczoraj przez cały dzień z Martą siedział mąż, więc dziś to ja muszę wyjść wcześniej z pracy, by zwolnić opiekunkę. Przed godz. 17 zaczynam się kręcić koło pokoju szefa.



Szef mówi, że rozumie, zawsze tak mówi. A ja przez całą drogę do domu wynajduję w sobie zalety, które uzasadniałyby to, że chce jeszcze ze mną współpracować. Nawet nie mogę obiecać, że to się nie powtórzy. Skąd mam wiedzieć, co się wydarzy w przyszłym tygodniu?



Sobota, niedziela

Marta ma rodziców. W weekend może się o tym wreszcie przekonać. Cały dzień spędzamy razem. Razem idziemy na zakupy, na spacer, razem się bawimy i jemy obiad. Muszę sobie kupić buty, pójść do fryzjera i pojechać do myjni. Ale musiałabym zostawić dziecko, więc nie jadę. Jakoś to załatwię w tygodniu.

Niedzielny wieczór, Marta już śpi. Znalazłam jakąś nieprzeczytaną gazetę o dzieciach. Nie jest ważna ilość czasu poświęcanego dziecku, tylko jakość. Czy na pewno dobrze wykorzystałam ten weekend? Czy dobrze się z nią bawiłam, nauczyłam ją czegoś? Czy odczuła, że jest kochana? To szaleństwo. Nie można zamieniać weekendów w jakieś warsztaty terapeutyczne!



Poniedziałek

Noc. Marta budzi się kilka razy. Ma przestraszone oczy, gwałtownie łapie mnie za twarz i wtedy się uspokaja. Jakby chciała sprawdzić, czy jestem.



Rano. Wstaję. Idę robić mleko. Zaczyna się zwykły tydzień. Jak zwykle po weekendzie mam kryzys. Jak zwykle w poniedziałek zaczynam odliczanie dni do piątku. Czy już zawsze moje życie ma tak wyglądać?

Prysznic. Myślę, co wyrośnie z dziecka, które pięć dni w tygodniu widuje mamę przy porannym mleku i wieczornej kąpieli? Nie po to ma się mamę. A ja? Mam prawo sama wychowywać swoje dziecko. Cholera, co za chore czasy!



Śniadanie. Wiem, że coś muszę z tym zrobić. Obiecuję, że dziś wrócę do domu wcześniej. Zrobię wszystko raz, dwa i przyjeżdżam z powrotem.



Jest pani Ania. Ma już normalny głos. Pa, pa, mama idzie, ale wróci. Dobra, koniec przytulania. Jest strasznie późno. Znowu przyjdę do pracy ostatnia. Wszyscy mogli dojechać na czas, tylko nie ja. Dlaczego? Oczywiście znowu dlatego, że coś robiłam z dzieckiem. Ile oni mogą tego słuchać? Trudno, najwyżej zostanę trochę dłużej. Trzeba, to trzeba, jestem w końcu matką pracującą.


Opowieścią naszej redakcyjnej koleżanki Katarzyny Skrzydłowskiej-Kalukin o jej codziennej szarpaninie między pracą a domem zaczynamy wielką akcję Matka Polka Pracująca.



To problem, który mają tysiące polskich kobiet: co zrobić, żeby pogodzić pracę z wychowaniem dziecka. Jak nie wpaść w spiralę poczucia winy - jestem wyrodną matką, bo na wiele godzin zostawiam dziecko w rękach obcej niani; jestem złym pracownikiem, bo tak naprawdę cały czas myślę w pracy, czy mojemu dziecku nie dzieje się krzywda. Chcemy się wspólnie z czytelnikami zastanowić, co zrobić, żeby praca nie była udręką dla matki i jej pracodawcy. Pokażemy, jak poradziły sobie z tym problemem inne kraje. Bo rozwiązania są możliwe i leżą w zasięgu ręki; to tzw. telepraca, elastyczny czas pracy i wreszcie przyzakładowe żłobki i przedszkola. Będziemy przekonywać pracodawców, by nie bali się zatrudniać kobiet z dziećmi. Będziemy tłumaczyć matkom, jakie mają prawa. A obu stronom przypomnimy o ich wzajemnych zobowiązaniach.



Matki Polki Pracujące! Macie prawo same wychowywać swoje dzieci. Macie prawo je widywać nie tylko w weekendy. Ale macie też prawo pracować bez poczucia winy, że musicie zostać w domu, kiedy dziecko choruje.

Czekamy na listy i e-maile od matek i ojców. Opiszcie, jak organizujecie sobie czas pracy i wychowywania? Jak na waszą sytuację rodzinną reagują szefowie? A może to wy, pracodawcy, macie pomysły, jak ułatwić życie podwładnym, a więc także sobie?



Z Państwa listów ułożymy złotą dziesiątkę zasad, których powinni przestrzegać pracodawcy. O tych, którzy ich przestrzegają, napiszemy w DZIENNIKU. Będziemy też wskazywać firmy, w których kobietom dzieje się krzywda.



Czekamy na listy: www.forum@dziennik.pl