Niedziela rano. Mój ostatni dzień w redakcji. Od rana mam dobry humor. Taki sam, jak wtedy gdy daję szefowi do podpisu wniosek urlopowy. Adios! Macham ręką każdemu, kogo mijam na korytarzu. Zaraz wychodzę i tyle mnie będą widzieli. Czuję, że idzie wiosna.
Południe. Koledzy mi zazdroszczą, widzę to w ich oczach. Czego? Przecie nie jadę w ciepłe kraje. Będę robić to samo i tyle samo, co oni, tyle tylko, że w domu. Będę rozmawiać przez telefon z bohaterami tekstów, pisać na domowym komputerze i wysyłać teksty e-mailem.
Szef mojego działu pyta, czy zostawię jakieś zapasy na czas nieobecności. Wiceszefowa działu Opinie, z którą pracuję nad naszą akcją, denerwuje się, że beze mnie nie poradzi sobie z nawałem zadań. O co wam chodzi? Przecież będę w pracy. W domu, czyli w pracy.
Zapomnieliście? Chcemy do tego przekonać innych pracodawców. No tak, faktycznie - uśmiechają się. Mnie jednak nie oszukają. Widzę, że się boją. Nie martwcie się, ja też się boję. Zostawiam swoje biurko, komputer i telefon. Swoje miejsce i redakcyjną przynależność. Tam, gdzie idę, nikt nie będzie się martwił o moje stanowisko pracy. Tam, gdzie idę, na razie suszy się pranie. Dziś zamienię pokój - wielką składnicę ubrań - w mój gabinet.
Wczesne popołudnie. Trzeba załatwić parę spraw, zanim wyjdę. Po pierwsze, rachunki. Zbieranie materiałów do tekstów to przede wszystkim długie rozmowy przez telefon. Jak rozliczymy się z rachunków? Ustalamy, że dostanę służbową komórkę. I mamy pierwszy problem. Na dziś nie da się jej załatwić, będę musiała w poniedziałek przyjechać do redakcji po telefon. Taki już los pioniera.
Sprawa druga: internet. To biorę na siebie, mam w domu stałe łącze.
Pakuję rzeczy. Nie mogę zapomnieć notesu z telefonami. Na pewno zostawię w szufladzie coś niezbędnego. Okaże się w poniedziałek w najgorszym momencie, pięć minut przed terminem oddania tekstu.
Na monitorze komputera zdjęcie uśmiechniętej Marty, mojej rocznej córeczki. To z jej powodu całe to zamieszanie. Chcę pracować w domu, żeby nie rozstawać się z nią na całe dnie. Trzy godziny, które codziennie przeznaczam na dojazdy przez zakorkowane miasto, będą teraz dla niej. Dotychczas w tygodniu widywałyśmy się przez godzinę dziennie. Wygląda na to, że teraz będziemy mieć dla siebie znacznie więcej czasu.
Zaczyna wielki eksperyment telepracy. Będę pracować w domu i opisywać w DZIENNIKU, jak mi idzie. A pracodawcy będą to czytać i pozwolą swoim podwładnym matkom pracować tak samo. Pracujące Matki, do domów! - pisze Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin, redaktor DZIENNIKA.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama