Zbigniew Religa, minister zdrowia, przyznał wczoraj, że Europejski Trybunał Praw Człowieka nie pomylił się w ocenie sytuacji kobiet w Polsce. Mają one utrudniony dostęp do aborcji, gdy ciąża zagraża ich zdrowiu.
Trybunał badał sprawę Alicji Tysiąc, której kolejna ciąża groziła utratą wzroku. I orzekł we wtorek, że polskie kobiety nie mają możliwości odwołania się od odmowy wykonania legalnego zabiegu przez lekarza. Minister przyznał, że faktycznie brakuje procedur odwoławczych.
"Nie ma odpowiednich procedur zabezpieczających prawo kobiety. By jeszcze raz przedyskutować sprawę i ewentualnie zmienić decyzję" - mówił wczoraj prof. Religa w Radiu Tok.
Minister przyznał też, że kobiety w ciąży zagrażającej ich zdrowiu są skazane na arbitralną decyzję lekarzy. "W tej samej sprawie trzech okulistów mówiło, że wzrok się pogorszy, jeżeli pani będzie kontynuowała ciążę. Ale nie mieli odwagi dać tego na piśmie. Ta atmosfera lęku chyba jest. Źle. To w demokratycznym państwie ludzi wolnych nie powinno mieć miejsca" - mówił.
Skrytykował też to, że lekarz, znany profesor, nawet nie zbadał pacjentki: "To jest zwykły obowiązek lekarski. Bez względu na to, jakie on ma spojrzenie na ten temat, lekarz powinien tak postąpić. Cały czas w tym wszystkim jest prawo do odmówienia aborcji. Rozumiem, że lekarz mówi: <Moje sumienie nie pozwala mi na zrobienie aborcji, ale skoro jestem lekarzem, skoro jest takie prawo, to poproszę, by się pani zwróciła tam i tam. Być może tam zrobią ten zabieg>. Tak normalny lekarz powinien się zachować" - dodał.
Ta szczera ocena ministra nie do końca podoba się politykom PiS. Jolanta Szczypińska, posłanka z sejmowej komisji zdrowia: "Ależ utrata wzroku to nic w porównaniu z życiem dziecka. Za moment może się okazać, że kobiety będą żądały aborcji w sytuacji, gdy ciąża może niekorzystnie się odbić na ich urodzie!"
Szczypińska zapewnia, że takich sytuacji, gdy ciąża zagraża życiu matki, w praktyce jest bardzo niewiele. "W takich wypadkach aborcja się odbywa. Natomiast wątpliwy pod tym względem przypadek Alicji Tysiąc jest promowany przez środowiska, które chcą liberalizacji ustawy i instrumentalnie wykorzystały kobietę do swoich celów" - kwituje posłanka.
Także wiceminister zdrowia z PiS Bolesław Piecha ocenia sytuację inaczej niż minister Religa: "Jasne, że nie ma atmosfery lęku wśród lekarzy. Oni są wolnymi ludźmi i mogą swobodnie wyrażać swoją opinię. Nie stawiają kobietom żadnych barier. Najlepszy dowód, że takie zabiegi się wykonuje" - mówi. Powątpiewa on w konieczność powołania instytucji odwoławczej. "Tego nie ma nigdzie na świecie" - mówi. "Ale decyzję podejmie Rada Ministrów" - zaznaczył.
Tymczasem diagnozę ministra Religi potwierdza jego poprzednik na tym stanowisku za rządu SLD Marek Balicki. Balicki idzie jednak dalej. Jak tłumaczy, w tej chwili do wykonania zabiegu z powodu zagrożenia zdrowia matki wystarczy skierowanie uzyskane od specjalisty. Jeśli kobieta je uzyskała, a ginekolog odmówił aborcji, jak to się stało w przypadku Alicji Tysiąc, to złamał on prawo. "Jeśli zabieg jest sprzeczny z jego sumieniem, to wtedy szpital powinien mieć podpisaną umowę z innym lekarzem, który takie zabiegi wykonuje" - tłumaczy Balicki.
Jego zdaniem powód powszechnych odmów wykonania zabiegów przez lekarzy jest taki: "Działa tu coś w rodzaju zmowy tworzonej pod wpływem nieformalnej presji ze strony Kościoła czy niektórych lekarzy. A jak się nie chce czegoś zrobić, to się sięga po sztuczki takie jak wprowadzanie pacjentki w błąd" - mówi Balicki.
Balicki zwraca uwagę, że już w tej chwili w przypadku odmowy kobieta może się odwołać np. do NFZ. Jednak to niewiele pomaga. Z tego względu Balicki przewiduje, że wprowadzenie procedur odwoławczych nie poprawi sytuacji. Dlatego opowiada się on za liberalizacją ustawy o ochronie płodu i warunkach przerywania ciąży. Liczy on, że presja w postaci rozstrzygnięć Trybunału w Strasburgu pomoże to osiągnąć.
Jakby na potwierdzenie tych słów prof. Romuald Dębski, ginekolog, do którego zgłosiła się Alicja Tysiąc, zapewnia, że obecnie pacjentka może się odwołać do konsultanta wojewódzkiego lub krajowego.
"Kłopot w tym, że nie mają oni mocy wykonawczej. Poza tym bardzo możliwe, że ich opinia wręcz zamknie kobietom drogę do aborcji" - zauważa Balicki.
DZIENNIK zapytał profesora Dębskiego, dlaczego nie poinformował Alicji Tysiąc o możliwości udania się do konsultanta. "Nie widziałem wskazań do aborcji. Poza tym nie mam takiego obowiązku" - odpowiedział.
"Profesor Dębski się myli. Ordynator musi wskazać pacjentce miejsce" - odpowiada na to prof. Stanisław Radowicki, krajowy konsultant w dziedzinie położnictwa i ginekologii. Zapewnia jednak, że procedury dotyczące dostępu do legalnej aborcji działają prawidłowo. - Gdyby było inaczej, byłoby bardzo wiele skarg kobiet. A to są pojedyncze sprawy.
W Polsce co roku wykonuje się ok. 200 zabiegów legalnej aborcji. Prof. Radowicki przyznaje, że liczby kobiet, które zgłaszają się na zabiegi, ale spotykają się z odmową, nikt nie rejestruje. Nikt też nie zbadał, ile zabiegów dokonywanych jest nielegalnie i ile Polek wyjeżdża w tym celu za granicę.
Drogie Czytelniczki!
Jeżeli stanęłyście przed podobnym dylematem jak Alicja Tysiąc, opiszcie swoje doświadczenia i historie.
E-maile prosimy przysyłać na adres:
opinie@dziennik.pl