Ale te "wczasy" wkrótce się skończą. Niewykluczone, że jak wyjdą ze szpitala, trafią prosto za kraty. Tam jest ich miejsce.

Sąd w Środzie Śląskiej już przedwczoraj aresztował na miesiąc pierwszych prowodyrów buntu: Jana W. (18 l.) i Krzysztofa P. (20 l.). Dostali zarzuty wzniecenia pożaru, który naraził życie i zdrowie ludzi. Prokuratura zapowiada, że to nie koniec zatrzymań. "Jest niemal pewne, że postawimy zarzuty kolejnym osobom. Na razie ich stan zdrowia nie pozwala na przesłuchanie" - mówi Zbigniew Żarkowski, szef prokuratury w Środzie Śląskiej.

Choć młodzi bandyci leczą jeszcze rany po poparzeniach, to humory im dopisują. Prowadzeni w eskorcie policji na badania zachowywali się jak gwiazdy. Nie czuli wstydu. Pozowali do zdjęć, uśmiechali się, z chorą dumą pokazywali kajdanki. "Poprawczak w Sadowicach to obóz koncentracyjny" - rzucił Marcin W. (17 l.), który w kajdankach dziarsko maszerował na prześwietlenie.

A tymczasem on i jego koledzy mieli w poprawczaku salę z bilardem i grą w piłkarzyki, internet, komputery, siłownię i telewizory w pokojach. "Nie wiem, dlaczego to zrobili. Przecież niczego im nie brakowało. Mogli zabić nie tylko siebie, ale też swoich kolegów i wychowawców" - mówi "Faktowi" dyrektor poprawczaka Zbigniew Stępień.

Sprawcy podpalenia zostaną potraktowani bez taryfy ulgowej. Choć jeden z nich, 20-letni Krzysztof P., wiekowo podlegał już dawno pod "dorosłe" więzienie, swoje wyroki z wczesnej młodości wciąż odsiadywał w poprawczaku. Teraz on i jego koledzy będą odpowiadali jak dorośli i trafią do więzienia, a nie do poprawczaka - pisze "Fakt".