Szpital dziecięcy przy ul. Niekłańskiej w Warszawie. Na oddziale intensywnej terapii od dwóch tygodni leży mała Czeczenka z ośrodka dla uchodźców. Ma rok i 9 miesięcy. Do kliniki przywiozła ją karetka dwa tygodnie temu. Nie wiadomo, co się stało, ale dziewczynka na mózgu miała ogromny krwiak. Nie daje żadnych oznak życia, ale wciąż podłączona jest do aparatury. Podawane są jej również leki. Lekarze wiedzą, że nic jej już nie pomoże.

Reklama

"Karetka przywiozła ją do nas umierającą. Przez tydzień robiliśmy, co w naszej mocy, by przywrócić ją światu. Niestety, nie udało się. To dziecko od tygodnia jest sztucznie podtrzymywane przy życiu, ale nie możemy przerwać tego procesu, bo rodzice się na to nie zgadzają" - mówi dziennikowi.pl Waldemar Magierek, ordynator oddziału intensywnej terapii szpitala, na którym przebywa dziewczynka.

W normalnej sytuacji jest tak, że nad nierokującym nadziei na poprawę chorym zbiera się komisja lekarska, która orzeka, czy nadal ma on być podpięty do urządzeń, czy go odłączyć i pozwolić w spokoju umrzeć. W sprawie Czeczenki taka decyzja miała zapaść jutro. Jednak nie zapadnie.

"Rodzice narobili szumu, mówiąc, że chcemy uśmiercić ich dziecko. Zwróciliśmy się dziś do Ministerstwa Zdrowia z pytaniem, co mamy dalej robić. Póki nie dostaniemy odpowiedzi, dziecko będzie leczone" - tłumaczy dr Magierek.

Ministerstwo na razie musi zapoznać się ze sprawą. Zapoznaje się też z nią prokuratura, która sprawdza, co dokładnie stało się dziecku, że w stanie krytycznym trafiło do szpitala. Rodzice powiedzieć tego nie chcą. Ale już wiadomo, że od nieszczęśliwego wypadku do wezwania pogotowia minęło aż pięć dni. I przez ten cały czas rodzice nawet nie zaprowadzili córeczki do lekarza.

Reklama