Sprawą zainteresował się osobiście Komendant Główny Policji Konrad Kornatowski. "Wydałem polecenie, by kontrolerzy Komendy Głównej wyjaśnili sprawę. Winni będą surowo ukarani" - zapewnia dziennik.pl szef policji.
A mają co wyjaśniać, bo dwie pojawiające się wersje wydarzeń są skrajnie różne. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka powiedział w radiu TOK FM, że zmarły mężczyzna miał obite nerki i czarne jądra. Według niego, 24 maja mężczyzna zgłosił się na policję przy ulicy Grenadierów jako świadek. Nie wrócił do domu na noc, nie pojawił się tam też następnego dnia. Zaniepokojeni rodzice zwrócili się do policji, ta jednak nie potrafiła wyjaśnić tajemniczego zaginięcia. Dopiero 27 maja rodzice otrzymali tragiczną informację, że ich syn powiesił się w areszcie.
Zupełnie coś innego mówi policja. "Ze wstępnych informacji wynika, że mężczyzna w celi porwał koce na pasy i okręcił nimi szyję. Był reanimowany i następnego dnia zmarł w szpitalu" - tłumaczy Mariusz Sokołowski, rzecznik stołecznej policji. Tę wersję potwierdziła także autopsja. "Sekcja zwłok przeprowadzona w tej sprawie nie wykazała, by na ciele mężczyzny były inne obrażenia niż po pętli" - powiedziała rzeczniczka praskiej prokuratury Renata Mazur.
Policja twierdzi, że mężczyzna od razu został zatrzymany, bo brał udział w rozboju. Dlatego dostał wezwanie na komisariat. A do tego wychodziły na jaw kolejne przestępstwa, w które był zamieszany. Mariusz Sokołowski broni też policjantów. "Nic nie wskazuje, by złamali jakiekolwiek procedury" - zapewnia.
Sam jednak zastanawia się, jak to się stało, że mężczyzna zdołał porwać gruby koc, skręcić z nich sznur i powiesić się w ciągu 30 minut, kiedy nikt na niego nie patrzył. Dlatego, mimo dowodów, że było to samobójstwo, prokuratura nadal będzie badać sprawę.