"Na miłość boską, to drób jak się patrzy" - zarzeka się w "Fakcie" Taha. "Ktoś chce mnie zniszczyć. Zaklinam się na wszystkie świętości, że nigdy żadnego burka na ruszcie nie miałem i na ruszt nie wezmę!" - bije się w pierś Syryjczyk.

Reklama

Taha Kikhia przyjechał na Kaszuby z dalekiej Syrii. "Ma łeb do interesów" - tak mówią o nim wszyscy znajomi. W Bytowie, skromnej mieścince położonej w urokliwym zakątku Kaszub, jest sporo do zrobienia. Syryjczyk postanowił tu rozkręcić mały biznes. Postawił sympatyczny barek w samym sercu miasta. Bar od razu przypadł do serca mieszkańcom i turystom.

Smaczny kebab z drobiu, orientalne przyprawy, wschodnia muzyka grająca w tle. Oryginalny bar szybko wpisał się w krajobraz miasta. Ale nie wszystkim było to w smak. Konkurencja z okolicznych barów nie mogła znieść obecności Syryjczyka - pisze "Fakt".

Postanowili to zmienić w okrutny sposób. Zaczęli rozpuszczać po mieście plotki. "Z psów i kotów robi te kebaby, zastanówcie się dwa razy, zanim tam pójdziecie" - z ust do ust przechodziły te wyssane z palca brednie. "A wiadomo tak w ogóle co oni w tej Syrii jedzą?" - tak mawiali zawistni. Ktoś zasiał ziarno kłamstwa, a ludzie zaczęli to traktować bardzo poważnie.

Reklama

Bar odwiedzili nawet inspektorzy sanepidu. I wzięli mięso pod lupę, ale okazało się, że to... drób. "Obiekt spełnia wymogi prawa" - zapewnia w "Fakcie" Anna Obuchowska z pomorskiego sanepidu. "Zbadaliśmy to mięso i nie stwierdziliśmy żadnych nieprawidłowości" - dodaje.

Ale ruch zmalał w interesie. Zaczęło brakować klientów. Nikt nie chciał ryzykować obiadu z rzekomego kundla. "Ciężko pracowałem, by rozkręcić ten bar, a tu taki cios poniżej pasa! Ja zawsze miałem mięso z indyka" - Taha bezradnie rozkłada ręce.

Syryjczyk wyznaczył solidną nagrodę dla tego, kto wskaże źródło niecnej plotki. "Daję 10 tysięcy złotych. I zapraszam na kebab. Sami przekonajcie się, że to udziec z indyka" - zapewnia Syryjczyk.