Wiesław Jedynak wyjaśniał zamieszanie wokół taśm z nagranymi rozmowami kontrolerów lotów ze Smoleńska. Przyznał, że nagranie zostało wykonane dość szybko i bez dostępu do specjalistycznego sprzętu. Wyjaśniał, że będący na miejscu Polacy nie mogli za bardzo liczyć na pomoc Rosjan, więc działali na sprzęcie, który zdołali zdobyć sami.

Reklama

"Mieliśmy obiecane, że dostaniemy laboratoryjnie zgraną taśmę" - dodał. Mówi też, że transkrypcja powinna być wykonana przez Rosjan, bo oni najlepiej znają język. "Oni natomiast w sześciostronnicowym dodatku do raportu wyraźnie powiedzieli, że nie dostaliśmy tego jak gdyby za karę. Jak ja to przeczytałem, to nie mogłem uwierzyć, że można coś takiego napisać" - relacjonował Jedynak. Dodał, że sam odebrał to jako "swoistą retorsję" za opublikowanie przez Polskę zapisów rozmów z kokpitu samolotu.

"To jest wyraźnie napisane w tym posłowiu, to jest napisane przez samych Rosjan, w tym sześciostronnicowym dodatku do raportu, który jest na samym końcu raportu" - mówił, nie kryjąc zdziwienia dla postępowania strony rosyjskiej.

Wiesław Jedynak przyznał, że wciąż trwają prace nad rekonstrukcją ostatnich sekund lotu. Wyjaśniał, że odtworzenie tego, co działo się w kokpicie, jest bardzo skomplikowane, dlatego że sam manewr wykonywany przez załogę był skomplikowany. "Przekonfigurowanie ciężkiego samolotu z pozycji, w której się zniża, szczególnie na zdjętej całkowicie mocy silników, przyspieszenie tych silników - to trwa. Na pewno nie zajmie to sekundy, ale to niej jest też kilkanaście sekund" - mówił. Zapewniał, że komisja ostatnie sekundy rozbija na ułamki sekund, niejako na atomy, by dokładnie określić, co kiedy się działo.

"Mamy taki problem, że mamy zapis binarny elementów na rejestratorze - pozycję sterów, pozycję wolantu, nie mamy kamery w środku zainstalowanej. Nie widzimy, co ta załoga dokładnie robiła" - tłumaczył ekspert. I dodał: "Ten proces w tej chwili trwa, z całą pewnością będzie to bardzo dokładnie opisane, bo jest to element kluczowy w tej sprawie".