Gazeta relacjonuje, że dziennikarze zatrzymani zostali w sobotę w czasie wykonywania obowiązków służbowych. Wszystko działo się na podmoskiewskim osiedlu Siewiernyj, gdzie mieści się Dowództwo Wojsk Obrony Powietrzno-Kosmicznej. Z tym miejscem kontrolerzy ze Smoleńska mieli się konsultować w sprawie sprowadzania tupolewa na ziemię.
"Nigdzie nie było jakichkolwiek znaków informujących o zakazie przebywania na tym terenie. Kiedy chwilę wcześniej pytałem jednego z przechodzących oficerów o drogę, nie powiedział, że nie możemy tam przebywać" - relacjonował w "Naszym Dzienniku" Piotr Falkowski. Dziennikarze rozmawiali z napotkanym wojskowym w randze generała. Opowiadali, że dopiero pojawienie się mężczyzny ubranego po cywilnemu, który został przedstawiony jako prokurator, zaczęły się problemy.
Wtedy generał odebrał fotoreporterowi aparat i wezwał FSB - relacjonowali dalej dziennikarze. Opowiadali, że wdali się w rozmowę z prokuratorem. "Ten mężczyzna zażartował sobie w pewnym momencie, że u nas, czyli w Polsce, jest źle, bo "straciliśmy naszego prezydenta". Przy czym powiedział, że straciliśmy go dlatego, że nie potrafiliśmy go "uchronić". Kiedy powiedziałem, że to, co mówi, jest interesujące i gdy poprosiłem go o rozwinięcie tej kwestii, przyjechali niestety ochroniarze, którzy mieli nas zabrać do środka, co mężczyzna skwapliwie wykorzystał, szybko zmieniając temat" - relacjonował Piotr Falkowski.
Po trwającym ponad pięć godzin przesłuchaniu dziennikarze zostali zwolnieni. Ich materiały zdjęciowe zniszczono.