17 lutego 2011 - Tu-154M startuje z Mińska Mazowieckiego. Nagle pilot - instruktor chowa klapy, zanim wciągnął podwozie. Maszyna traci siłę nośną. Wtedy, jak pisze polityka.pl, mechanik pokładowy krzyczy "podwozie" i instruktor orientuje się, że popełnił straszliwy błąd. Od razu naprawia pomyłkę, jednak nikt z załogi nie ma wątpliwości jak blisko byli śmierci. "Załoga zdawała sobie sprawę z tego, co się stało, bo po wylądowaniu wyszli z maszyny z duszami na ramieniu" - mówi polityce.pl jej informator.
"W tym przypadku wszystko było zrobione na odwrót. Absolutnie nie można przy mniejszej prędkości od wymaganej chować klap i to jeszcze przy wysuniętym podwoziu, bo samolot przepadnie. A różnica 60 kilometrów na godzinę to bardzo dużo. Nie rozumiem, jak mogło do tego dojść. W lotnictwie takich błędów nie można popełniać" – wyjaśnia płk Stefan Gruszczyk, były pilot Tu-154M oraz były dowódca eskadry tupolewów w 36. specpułku.
Sprawa szybko wyszła na jaw, gdy wojskowi przejrzeli zapis rejestratora lotów. Dowódca 36. specpułku od razu powołał specjalną komisję. Wczoraj przygotowała ona raport. Dostał on jednak klauzulę tajności. Co jest o tyle dziwne, że takie raporty były do tej pory jawne. Jak podsumowano incydent? "Został on zakwalifikowany jako zwykły incydent lotniczy. Gdyby komisja uznała, że była realna groźba wypadku, potraktowano by ten przypadek jako poważny incydent" - tłumaczy polityce.pl rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz. W dokumencie nie ma więc ani słowa o "zagrożeniu dla bezpieczeństwa lotu".