Po marszu stołeczna policja poinformowała, że 25 osób doprowadzono na komisariaty, głównie w związku z posiadaniem narkotyków, a także w jednym przypadku - kradzieży w sklepie. Na razie trwają czynności policyjne, nie wiadomo, ile z tych osób zostanie zatrzymanych i usłyszy zarzuty. "Będziemy analizować nagranie z monitoringu, czy nie doszło do innych przypadków złamania prawa" - zapowiedział rzecznik komendanta stołecznego policji podinsp. Maciej Karczyński.

Reklama

Według służb porządkowych manifestowało od pięciu do sześciu tysięcy osób. Marsz zorganizowała Inicjatywa Wolne Konopie; był on częścią "Długiego weekendu Wolnych Konopi". Demonstranci domagali się legalizacji marihuany, legalności posiadania jej 30 gramów na własny użytek oraz "trzech roślin pod domową uprawę" a także amnestii dla tych osób, które zostały skazane za jej posiadanie.

Demonstranci mieli wyruszyć z Pl. Defilad już o godzinie 15 i przejść ulicami: Marszałkowską, Pl. Bankowym, Al. Solidarności, Nowym Zjazdem, Dobrą, Tamką, Kruczkowskiego, Rozbratem, Myśliwiecką, Górnośląską i Wiejską pod Sejm. Ruszyli jednak z ponad 1,5 godzinnym opóźnieniem. Jak mówili organizatorzy, powodem było zatrzymanie przez policję pojazdów ze sprzętem nagłaśniającym pod pretekstem złego stanu technicznego.

Stołeczna policja wyjaśniła, że problem dotyczył jedynie dwóch z sześciu lawet, które nie spełniały kryteriów technicznych i w przypadku których podjęto decyzję o zatrzymaniu dowodów rejestracyjnych.

Na transparentach można było przeczytać m.in. "Konopie są lekarstwem", "Mój umysł należy do mnie", "Szanuj ziele". Słychać było okrzyki "Olej policjanta, zapal blanta" i przede wszystkim: "Sadzić, palić, zalegalizować". Skandowano też wulgarne antypolicyjne hasła i przyśpiewki znane np. ze stadionów piłkarskich.

Marsz przez ponad godzinę sparaliżował ruch w centrum miasta. Demonstranci obeszli wokoło Rondo Dmowskiego, a potem wzdłuż ul. Marszałkowskiej szli nie tylko jezdnią, ale i torowiskiem. Nie kursowały tramwaje, samochody jeździły tylko jednym pasem ruchu.

Na ul. Dobrej na Powiślu doszło do poważniejszych incydentów. W kierunku policjantów poleciało kilkanaście butelek po piwie i kilka jajek. Sytuacja zrobiła się napięta - policjanci założyli hełmy i tarcze oraz ściągnęli posiłki, marsz się zatrzymał. Napięcie rozładowali organizatorzy, których furgonetka wysunęła się na czoło manifestacji. Wezwali do pokojowego demonstrowania. Od tego czasu częstotliwość antypolicyjnych okrzyków wyraźnie spadła, nie było też kolejnych incydentów.

Reklama

Po prawie trzech godzinach uczestnicy marszu doszli przed Sejm. Tam po krótkich przemówieniach rozpoczęła się zabawa przy muzyce, jednak tłum dość szybko zaczął się rozchodzić.

Na demonstracji pojawił się były poseł Janusz Palikot, który jeszcze na Pl. Defilad rozdawał ulotki, nawołujące do głosowania na jego ruch, bowiem ma on w programie legalizację marihuany. Później, podczas przystanku na Pl. Bankowym, mówił do uczestników marszu: "Barack Obama powinien być tutaj, tu jest wolność".

Natomiast grupa pod nazwą "Młodzi Socjaliści" przyniosła przed Pałac Kultury i Nauki kartonowe postacie niektórych polityków palących "skręty". W ten sposób potraktowano wizerunki m.in. premiera Donalda Tuska i prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz oraz byłych ministrów finansów: Leszka Balcerowicza, Zyty Gilowskiej i Marka Borowskiego.

Marsz był kolejną imprezą zorganizowaną przez "Wolne Konopie". M.in. w nocy z piątku na sobotę ulicami stolicy, zatrzymując się pod komisariatami policji, miał przejść milczący marsz "przeciw brutalności funkcjonariuszy i zatrzymywaniu za posiadania marihuany".