W dniu święta BOR gen. Janicki odebrał z rąk prezydenta awans na generała dywizji. Szef Biura zapewnia, że w sprawie katastrofy smoleńskiej nie ma sobie nic do zarzucenia. I to mimo że Biuro o składzie delegacji lecącej na obchody do Katynia dowiedziało się dzień wcześniej. Ujawnił, że w pierwotnej wersji na pokładzie tupolewa mieli być także szefowie: policji, Straży Granicznej, Państwowej Straży Pożarnej oraz BOR.

Reklama

Odpierał też zarzuty o brak obecności funkcjonariuszy Biura na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku. Przekonywał, że w kompetencjach borowców nie leży sprawdzanie pasa startowego czy obecność w wieży kontroli lotów. "Nawet gdybyśmy mieli takie zdania i musieli sprawdzać lotnisko, nawet gdyby tam było 100, 200 naszych funkcjonariuszy, to czy zapobiegłoby to katastrofie? Przecież samolot rozbił się przed lotniskiem" - tłumaczył Janicki.

Odpierał też argument, że w analogicznej sytuacji funkcjonariusze Secret Service ochraniający prezydenta Baracka Obamę bywają w wieży kontrolnej. Tłumaczył, że w wypadku amerykańskiego przywódcy chodzi tylko o "ekstremalne sytuacje". W Smoleńsku zaś, jak przekonywał, borowcy mogliby być oskarżani o stresowanie kontrolerów.
Gen. Janicki chwalił także współpracę z Rosją zarówno w trakcie przygotowań do wizyty, jak również zaprzeczył, by po tragedii pod Smoleńskiem dochodziło do zgrzytów w sprawie przewiezienia ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Moskwy. "Poprosiliśmy o to, by pozostało na lotnisku i Rosjanie to uszanowali" - tłumaczył.