Częstochowski sąd umorzył w poniedziałek sprawę dotyczącą śmierci 25-letniego Kamila L. w komendzie policji w Kłobucku (Śląskie). Do zdarzenia doszło w czerwcu 2009 r. - mężczyzna został wówczas zatrzymany i przewieziony na policję pod zarzutem napaści na funkcjonariuszy; wkrótce potem zmarł. Pełnomocnik matki Kamila L., która złożyła prywatny akt oskarżenia przeciwko trzem policjantom, zarzucając im pobicie syna, zapowiada zaskarżenie decyzji o umorzeniu postępowania.

Reklama

Rzecznik częstochowskich sądów sędzia Bogusław Zając powiedział PAP, że sprawa została umorzona z uwagi na "brak skargi uprawnionego oskarżyciela". Uzasadnienie swej decyzji sąd ma przedstawić za tydzień.

Jak wyjaśnił PAP pełnomocnik matki Kamila mec. Krzysztof Brzózka, sąd umorzył sprawę, bo nie zgodził się na kwalifikację przyjętą w prywatnym akcie oskarżenia, uznając, że powinna być ona taka sama, jak w śledztwie prowadzonym wcześniej przez prokuraturę.

Matka Kamila wraz z pełnomocnikiem zarzuca policjantom pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Częstochowska prokuratura badała sprawę pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci Kamila L. i umorzyła sprawę, nie dopatrując się przestępstwa. Później tę decyzję utrzymał w mocy sąd.

Rodzina 25-latka nie uwierzyła w naturalną śmierć Kamila. Matka mężczyzny złożyła w sądzie prywatny akt oskarżenia w trybie artykułu 55 Kodeksu postępowania karnego.

W prokuratorskim śledztwie nie udało się jednoznacznie ustalić, czy ktoś przyczynił się do nagłej śmierci 25-latka. Jak podawała częstochowska prokuratura, podczas sekcji zwłok nie ujawniono żadnych obrażeń, które mogłyby spowodować zgon. Nie odpowiedziano jednak też na pytanie, jaki był mechanizm śmierci. Wykluczono zawał serca, uszkodzenie innych narządów wewnętrznych, a także wpływ alkoholu.

27 czerwca 2009 r. na policję w Kłobucku zadzwonił anonimowo mężczyzna, który zgłosił awanturę we wsi Grodzisko, gdzie w remizie odbywało się wesele. Gdy patrol przybył na miejsce i nie zastał burdy, policjanci weszli do sklepu w tej samej remizie, by zapytać, czy coś się działo i czy potrzebna jest ich interwencja.

Reklama

Za nimi do sklepu wszedł Kamil L., który zaczął obrażać policjantów. Gdy został obezwładniony i skuty kajdankami, do sklepu wszedł Marcin K., który widząc skutego kolegę, również zaczął wyzywać funkcjonariuszy, grozić im i szarpać jednego z nich, żądając puszczenia wolno zatrzymanego.

Policjanci wezwali posiłki i dwoma radiowozami przewieźli zatrzymanych na komendę w Kłobucku. Jak podawała prokuratura, Kamil L. siedział na krześle z rękami skutymi za plecami, w pewnym momencie gwałtownie wstał i ruszył do przodu i upadł na twarz. Mimo reanimacji, prowadzonej najpierw przez policjantów, a potem przez lekarza pogotowia, mężczyzna zmarł.

W toku śledztwa przesłuchano m.in. policjantów oraz obsługę sklepu w remizie, która potwierdziła zrelacjonowany przez funkcjonariuszy incydent. Marcin K., który usłyszał zarzuty czynnej napaści na funkcjonariuszy publicznych oraz ich znieważenie zeznał, że krótko przed incydentem pił z Kamilem L. wódkę oraz że nie pamięta szczegółów przebiegu zajścia z policjantami.