Gdy skazana na trzy lata więzienia i grzywnę Beata Sawicka wychodziła z sądu, towarzyszył jej właśnie jej mąż. Tak było od pierwszego dnia wielkiej korupcyjnej afery, która skończyła się dla byłej posłanki PO procesem i wyrokiem.
Zbigniew Sawicki nie opuścił żony mimo pikantnych szczegółów kontaktów Beaty Sawickiej z agentem Tomkiem. W toku sprawy na jaw wyszły czułe SMS-y, jakie do siebie pisali. Działasz normalnie tak, że nie wiem - mówiła agentowi Sawicka. Pojawiła się też informacja, że niewiele brakowało, a doszłoby między nimi do zbliżenia fizycznego. Mimo to Zbigniew Sawicki towarzyszył żonie w czasie przesłuchań w prokuraturze, czekał na nią na dworcu, gdy wracała z Warszawy - opisuje "Fakt".
Kim jest mąż byłej posłanki? Zbigniew Sawicki pracował w przedsiębiorstwie melioracyjnym w Jeleniej Górze. Był też lokalnym działaczem PO. Po wybuchu afery - jak mówią jego znajomi - świecił oczami. Mój mąż i moje dziecko zostali zwolnieni z pracy, rodzice prowadzący niewielką działalność gospodarczą byli nękani kontrolami - żaliła się Sawicka. W końcu i ona, i jej mąż zniknęli z rodzinnego miasta. Jednak nie rozstali się. A w sądzie Beata Sawicka przyznała, że przetrwała tylko dzięki rodzinie.
Po zakończeniu procesu i ogłoszeniu wyroku to właśnie mąż pocieszał Sawicką i, czule ją obejmując, wyprowadzał z sądu - opisuje "Fakt".
Czytaj też: Wzięła 48 tysięcy złotych nagród, a pracownikom żałuje