Podstawą do umorzenia głośnej sprawy były "błędy prawne", których miało się dopuścić Centralne Biuro Antykorupcyjne realizujące operację specjalną o kryptonimie "Yeti". Podczas tej akcji agenci rozpracowywali osoby oferujące biznesmenom - za łapówki - załatwienie po ich myśli spraw w Sądzie Najwyższym. Jako pierwszy o sprawie informował DGP już przed trzema laty. - Jesteśmy zdziwieni i zaskoczeni decyzją krakowskiej prokuratury apelacyjnej - komentował wczoraj Jacek Dobrzyński, rzecznik CBA.
Prokuratorzy za to nadal szukają źródeł informacji dziennikarzy DGP i portalu TVN24.pl, którzy opisywali, w jaki sposób sprawa jest wyhamowywana. Toczy się śledztwo prowadzone w elitarnym wydziale przestępczości zorganizowanej i korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu. Sprawa liczy kilkanaście tomów akt, a sam premier Donald Tusk musiał wyrażać zgodę na zwolnienie z tajemnicy najwyższych rangą urzędników, aby mogli być przesłuchani.
- Równie wiele wysiłku, co w znalezienie rozmówców dziennikarzy, prokuratorzy włożyli w znalezienie dobrego powodu do umorzenia sprawy. CBA nie przysługuje żadna możliwość odwołania się od decyzji, więc jest już po sprawie - mówi nasz rozmówca.
Podczas tajnej operacji CBA zebrało dowody: e-maile wymieniane między prawnikami a sędziami, ich rozmowy telefoniczne, a nawet filmy z ukrytych kamer dowodzące korupcyjnych zachowań prawników i byłego sędziego Naczelnego Sądu Administracyjnego. Według ustaleń śledztwa miał on być łącznikiem między ludźmi z otoczenia Ryszarda Sobiesiaka, bohatera afery hazardowej, a sędziami Izby Cywilnej Sądu Najwyższego. A właśnie sędzią Sądu Najwyższego był obecny zwierzchnik prokuratury Andrzej Seremet przed objęciem stanowiska prokuratora generalnego.
Reklama