Teczkę ujawnił szef BOR Marian Janicki po konferencji naukowców związanych z zespołem Antoniego Macierewicza. Wystąpili na niej również byli szefowie BOR (w latach 2006-2007), którzy ostro skrytykowali sposób zabezpieczenia prezydenckiej wizyty w kwietniu 2010 roku. Przytaczali zarzuty stawiane BOR przez prokuraturę, m.in. zaniżenie rangi wizyty, brak rozpoznania lotniska, nieobecność funkcjonariuszy na płycie lotniska, brak pirotechnika. Przekonywali przy tym, że za czasów rządów PiS,wizyty prezydenta były ochraniane w znacznie szerszym zakresie, a za wszystko odpowiadał szef Biura.
>>> Debata smoleńska: prof. Binienda o chorobie pancernej brzozy
Na zarzuty odpowiedział obecny szef BOR. Generał Marian Janicki odtajnił dokumenty zawarte w teczce 285, dotyczące ochrony wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w 2007 roku. Jak pisze "Gazeta Wyborcza", wynika z nich, że trzy lata przed tragedią w Smoleńsku wizycie również nadano rangę "przedsięwzięcia ochronnego", a nie "operacji" - tak samo, jak w przypadku 10 kwietnia 2010 roku. Poza tym oficerowie BOR nie mieli wcześniej dostępu do lotniska, nie przeprowadzono więc rekonesansu. Lechowi Kaczyńskiemu nie zapewniono samochodu pancernego, a w miejsca odwiedzane przez prezydenta obstawiali rosyjscy funkcjonariusze. Pirotechnik zaś, choć był miejscu, przyleciał ledwie godzinę przed prezydentem z zadaniem sprawdzenia jedzenia w namiocie. Operacji nie nadzorował również szef Biura, zaś współpracę z rosyjskimi służbami określono jako nienaganną.
>>> Prof. Nowaczyk: Polska upadła na kolanach smoleńskich
W przypadku wizyty w 2010 roku, przeprowadzono rekonesans w planowanych miejscach pobytu, choć już na lotnisku nie. Na prezydenta czekały samochody pancerne, a w operację zaangażowano większą liczbę funkcjonariuszy.