Żyjemy w świecie prawniczej hipokryzji. Przyczyn jest wiele, ale jedna z nich to ta, że adwokaci, przynajmniej oficjalnie, nie kontaktują się ze świadkami poza salą sądową. Niby już na tej sali nie powinno się zadawać owym świadkom pytań, na które się nie zna odpowiedzi, ale teoretycznie większość mecenasów przychodzi na rozprawę nieświadomych i nieskalanych wiedzą, niczym dziewica przed nocą poślubną.

Reklama

Niby prawo nie zabrania kontaktów obrońców czy pełnomocników stron ze świadkami, ale na wszelki wypadek nie warto się do tego przyznawać. Bo brak jest jasnych zasad i procedur. A więc strach przed odpowiedzialnością prawną tudzież zawodową powoduje, że znana na wszystkich kontynentach i we wszystkich systemach prawnych maksyma, iż największym wrogiem adwokata jest świadek, którego on sam powołał, u nas działa z jeszcze większą siłą.

Wzywam świadka obrony

– Kiedy spotykam na ulicy człowieka, który ma być świadkiem po stronie mojego klienta, na wszelki wypadek przechodzę na drugą stronę jezdni i udaję, że go nie widzę – zwierza mi się jeden z prominentnych adwokatów. I dodaje, że tak jest bezpieczniej.

– Wszyscy mecenasi pracują ze świadkami, to zresztą widać po ich wynikach procesowych. Jeśli się do tego nie przyznają, to albo są łamagami, albo zwyczajnie kłamią – komentuje drugi i puszcza oko.

– Ja rozmawiam ze świadkami, staram się ich przygotować do procesu, ale na wszelki wypadek o tym nigdy nie mówię – wzdycha trzeci.

Niewielu przyznaje wprost: przesłuchuję świadków, a już na pewno kandydatów na świadków, bo nie mogę sobie pozwolić na to, żeby człowiek, który powinien zeznawać na korzyść mojego klienta, wpuścił mnie na pole minowe, przemienił się w oręż drugiej strony i zrujnował moją linię obrony.

Nie tylko obrony, bo świadkowie i ich zeznania są jednym z najważniejszych dowodów także w procesach cywilnych. A we wszystkich są traktowani z atencją, niczym święte krowy. Choć to, co mówią, i tak jest często przyjmowane z przymrużeniem oka, bo zarówno Wysoki Sąd, jak i reszta aktorów tego prawniczego teatru zdaje sobie sprawę, że ludzie wezwani po to, aby opowiedzieli, jak naprawdę było, często się mijają z prawdą. Nawet jeśli ich intencją nie jest kłamstwo. Bo nie pamiętają, bo za bardzo chcą pomóc, bo wszystko im się pomyliło. Nawet wówczas, jeśli zostali pouczeni o odpowiedzialności karnej – w zależności od statusu świadka może ona sięgać nawet 8 lat pozbawienia wolności. Jedno jest pewne: w tym spektaklu trzeba udawać. I nie dać się przyłapać. Tak to zostało wyreżyserowane przez system.

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej