Po raz pierwszy w historii miasta chcą przeprowadzić ogólnopolską akcję informacyjną zachwalającą polski samorząd. Równocześnie nie ukrywają, że przy okazji zaprotestują przeciw temu, co określają mianem centralistycznych zapędów PiS. Posłowie partii rządzącej sugerują, że wydatkom na kampanię powinny przyjrzeć się instytucje kontrolne.

Wyższe składki

Jak ustaliliśmy, decyzja o podjęciu działań – zwłaszcza jeśli chodzi o sfinansowanie kampanii – może zapaść w listopadzie. Pierwsze kroki samorządy zrzeszone w Związku Miast Polskich (ZMP) już podjęły. W ubiegłym tygodniu dyskutowano o możliwości podniesienia rocznych składek członkowskich, i to aż o 25 proc. Obecnie jest to ok. 31 gr od mieszkańca – tak więc im większy samorząd, tym więcej wpłaca do wspólnej puli. Propozycja zaś mówi o zwiększeniu wpłat do poziomu niemal 39 gr.
Reklama
Decyzji jednak nie udało się podjąć – ale nie ze względu na wątpliwości dotyczące samej idei (90 proc. głosujących opowiedziało się za tym pomysłem), ale z powodu braku kworum wymaganego do podjęcia uchwały (zabrakło dziewięciu delegatów do wymaganej liczby 152). Jak słyszymy w ZMP, temat jeszcze wróci i prawdopodobnie stanie się to już w przyszłym miesiącu.
Formalnie chodzi o zebranie środków (minimum 1 mln zł pochodzących z wpłat członkowskich) na przeprowadzenie wspólnej akcji informacyjnej w mediach ogólnopolskich i lokalnych. W grę wchodzą duże portale internetowe, telewizje, radio i gazety, a także media lokalne. Z naszych informacji wynika, że do ZMP dołączyć mogą inne samorządy (gminy, powiaty). Na razie nikt nie chce się otwarcie deklarować. – Inicjatywa wydaje się interesująca, ale wolelibyśmy wpierw poznać szczegóły takiej kampanii – mówi Ludwik Węgrzyn, prezes Związku Powiatów Polskich. Jeśli inne korporacje samorządowe dołączą do inicjatywy ZMP, budżet wspólnej kampanii może znacznie wzrosnąć.

Dwa cele kampanii

Zaakcentowane mają być dwa tematy. Pierwszy to eksponowanie tego, co może obywatel, jakie są jego prawa względem samorządu i jak może z nich korzystać. Druga to promocja samorządu jako idei. Tak skrojony przekaz ma na celu zachęcić ludzi do włączenia się w życie społeczności lokalnych.
Jak słyszymy, aby uniknąć zarzutów o prowadzenie kampanii wyborczej za publiczne pieniądze, roboczo umówiono się, że nie będą m.in. prezentowane konkretne sylwetki osób sprawujących urzędy. – Prędzej będzie to np. Kowalski i jego rodzina. Albo profesjonalni aktorzy lub jakieś widokówki. Szczegóły są jeszcze dogrywane – opowiada jeden z naszych rozmówców biorący udział w przygotowaniach. Jego zdaniem najlepiej byłoby zakończyć kampanię na kilka miesięcy przed zarządzeniem wyborów lokalnych przez premier Beatę Szydło. Zgodnie z obecnym kalendarzem wyborczym, który zakłada, że wybory odbędą się w listopadzie 2018 r., szefowa rządu powinna zarządzić je w lipcu lub sierpniu.

Odzierani z kompetencji

Kampania ma jeszcze jeden cel. – To obrona samorządności przeciwko centralizacyjnym działaniom obecnego rządu. Chcemy pokazać ludziom, co to jest wspólnota samorządowa i co może się stać, jeśli się ją zabierze – przyznaje Marek Wójcik z ZMP.
Lokalni włodarze nie ukrywają, że stosunki między nimi a rządem od dłuższego czasu są napięte. Główny zarzut dotyczy stylu polityki uprawianej przez PiS. Samorządy przekonują, że odzierane są z kolejnych kompetencji i instytucji, które nadzorują (np. faktycznie przejęcie wojewódzkich funduszy ochrony środowiska, które co roku obracają kwotami rzędu 8 mld zł). Do tego mają rządowi za złe forsowanie reform bez konsultacji ze stroną samorządową (ostatnio w sprawie przepisów dotyczących regulowania taryf za wodę). Przy okazji forsowania przez PiS pomysłu wprowadzenia zasady dwukadencyjności dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast z mocą wsteczną wielokrotnie w dyskusjach mówiono o "sitwach" i lokalnych układach, które należy przewietrzyć.

PO trzyma kciuki

Pomysł samorządów nie podoba się politykom PiS. – Nie znamy szczegółów planowanej kampanii, ale co do zasady jakakolwiek forma reklamy, tym bardziej finansowana ze środków publicznych, budzi wątpliwości – podkreśla poseł PiS Bogdan Latosiński. Jego zdaniem teza, że zagrożona jest samorządność w Polsce, jest nieprawdziwa. – Nie dostrzegam innych powodów dla samorządowej kampanii niż polityczne. Być może wydatkom poniesionym na ten cel powinny przyjrzeć się regionalne izby obrachunkowe – uważa poseł.
Zupełnie innego zdania jest opozycja. – Samorządowcy nie mają wyjścia, bo są przedmiotem bezpardonowych ataków ze strony rządu. Lokalne władze od miesięcy są obrzydzane mieszkańcom, deprecjonowany jest 27-letni dorobek samorządu – komentuje Jacek Protas z PO. Zapowiada jednak, że jego ugrupowanie nie zamierza wesprzeć samorządowców. – PiS zapewne bardzo by tego chciał, bo wtedy łatwo można byłoby taką kampanię atakować. Dlatego dla dobra samorządowców nie będziemy się w to mieszać i jednocześnie będziemy trzymać kciuki za całą inicjatywę – zapewnia Jacek Protas.
Uruchomienie kampanii medialnej może wywołać napięcia. Do poważnego konfliktu doszło już w ubiegłym roku, gdy – w związku z niepublikowaniem przez rząd orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego – kolejne jednostki samorządowe podejmowały uchwały, w których deklarowały chęć respektowania tych wyroków. W odpowiedzi wojewodowie uchylali je w trybie nadzorczym.
Do ostrych sporów dochodziło między samorządowymi radnymi w sprawie przyjmowania przez kolejne jednostki karty samorządności. Radni PiS nie akceptowali jej treści, która ich zdaniem wycelowana była w partię rządzącą. „Odbieranie kompetencji gminom, powiatom i województwom, przekazywanie ich administracji centralnej, oddalonej od obywateli i niepoddanej ich kontroli, to odejście od demokracji. Stanowczo się temu sprzeciwiamy” – wynika z treści karty.
Samorządowcom dostało się również za udział w majowym "Marszu wolności", który przeszedł ulicami Warszawy. Na kilka dni przed tym wydarzeniem szef MSWiA Mariusz Błaszczak zarzucił im, że mieszają siebie i swoich mieszkańców w polityczny konflikt. Wkrótce potem samorządy biorące udział w tym wydarzeniu otrzymały pisma od regionalnych izb obrachunkowych, by wskazały, ile pieniędzy wydały na udział urzędników w przemarszu (np. wydatki na delegacje).

Prekampania wyborcza

Działacze PiS mają wątpliwości związane z pomysłem przeprowadzenia samorządowej kampanii informacyjnej także dlatego, że w partii rośnie przekonanie o dążeniu raczej w przeciwnym kierunku, tzn. potrzebie uszczelnienia przepisów dotyczących możliwości promocji i prowadzenia tzw. prekampanii wyborczej.
– Niedawno na komisji sejmowej zajmowaliśmy się petycją, w której obywatel zwracał uwagę na to, jak samorządowcy lansują się za publiczne pieniądze, np. na billboardach prezentujących ich sylwetki. Mamy nadzieję, że w odpowiedzi na nasz dezyderat, który przygotowujemy w tej sprawie, rząd przygotuje przepisy uszczelniające te zasady – mówi Bogdan Latosiński z PiS. Posłowie liczą, że sprawę uda się uregulować jeszcze przed przyszłorocznymi wyborami lokalnymi.
PiS w swoich odczuciach najwyraźniej nie jest osamotniony. Kilka dni temu rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar skierował do senatorów wystąpienie, w którym przekonuje, że nie ma dziś skutecznej regulacji prawnej dotyczącej działań agitacyjnych prowadzonych jeszcze przed rozpoczęciem kampanii wyborczej i poza jej ramami. – Zjawisko tzw. prekampanii wyborczej pozostaje wciąż nieuregulowane, co w moim przekonaniu negatywnie wpływa na zasadę równości szans kandydatów i komitetów wyborczych, a także na zasadę jawności finansowania kampanii wyborczych – uważa Adam Bodnar.
W podobnym tonie wcześniej wypowiedziała się Państwowa Komisja Wyborcza. Jej przedstawiciele również przyznają, że w świetle obecnych przepisów kodeksu wyborczego granica między działalnością informacyjną a niedozwoloną agitacją jest płynna.