W Nowy Rok 2017 roku jedna z pracownic fabryki Amica Wronki popełniła samobójstwo. W zakładzie produkcyjnym pracowała cztery lata i - jak podawały lokalne media - niemal od początku opowiadała przyjaciołom i rodzinie o złych relacjach z przełożonym i że czuje się ofiarą mobbingu.
Po jej samobójstwie pikietę pod siedzibą firmy zorganizował Piotr Ikonowicz, który mówił wówczas w mediach, że właściciele koncernu traktują załogę jak "inwentarz żywy".
- Stosunki pracy rozpoczynają się na wyzysku, a kończą na pomiataniu pracownikami. Można rzucić ochłap i traktować jak bydło. To jest pomiatanie ludźmi (...) Mamy do czynienia z dwoma zjawiskami: bezprzykładnym wyzyskiem i z mobbingiem wobec kobiet. To ja jednak namawiam, by nie kupować produktów Amiki, bo ci ludzie mają krew na rękach - mówił Ikonowicz.
Za te słowa pozew do sądu złożyli przedstawiciele Amiki; spółka domaga się od Ikonowicza m.in. przeprosin w prasie i 60 tys. zł zadośćuczynienia.
W środę Ikonowicz poinformował sąd, że kilka dni temu utracił swojego pełnomocnika i dopiero złożył wniosek o ustanowienie pełnomocnika z urzędu. W związku z tym złożył wniosek o odroczenie rozprawy. Sędzia nie uwzględniła tego wniosku, wskazała jednak, że – jeżeli będzie taka potrzeba – świadków wezwanych na ten dzień można będzie przesłuchać ponownie na wniosek nowego pełnomocnika.
Z czterech wezwanych na środową rozprawę świadków stawił się jedynie Olech Bestrzyński, zatrudniony w firmie Amica Wronki od 1 lutego 2017 roku jako dyrektor ds. zasobów ludzkich i administracji.
- Wiem, że sprawa dotyczy pikiety zorganizowanej przez pana przewodniczącego w końcówce lutego 2017 roku i oszczerstw, które podczas tej pikiety padały pod adresem naszej firmy – mówił.
Jak podkreślił, "z internetu dowiedzieliśmy się, że pod firmą odbędzie się pikieta Ruchu Sprawiedliwości Społecznej. Pozwany jest przewodniczącym Ruchu. Pikieta miała dotyczyć samobójstwa popełnionego przez naszą pracownicę 1 stycznia 2017 roku. Przewodniczący w czasie pikiety miał wskazać, że to samobójstwo jest związane z naszą firmą. Po powzięciu tej wiadomości podjęliśmy próbę kontaktu z pozwanym, chcieliśmy porozmawiać odnośnie tej pikiety, dowiedzieć się, skąd powziął takie podejrzenia, i tę sprawę wyjaśnić" – mówił dyrektor.
Powiedział, że on i szef działu prawnego próbowali się skontaktować z Ikonowiczem "na wszystkie możliwe i dostępne sposoby" - miały być do niego wysyłane pisma, maile, próbowano się z nim kontaktować za pośrednictwem mediów społecznościowych, komunikatorów internetowych i telefonicznie. - Żadna z tych prób kontaktu nie przyniosła skutku, nie było żadnego odzewu – mówił.
Poinformował, że w firmie już na początku 2016 roku postanowiono wdrożyć kodeks etyki, którego celem miało być wyjaśnienie pracownikom, jakie zachowania są nieprawidłowe, i ustanowić kilka formalnych ścieżek zgłoszeń takich potencjalnych zachowań w firmie. Dodał, że w przedsiębiorstwie odnotowano około 10 zgłoszeń o różnym charakterze, ale związanych z potencjalnie nieprawidłowym szachowaniami w miejscu pracy.
Ikonowicz mówił mediom w sądzie, że "w istocie oni (właściciele Amiki - PAP) przyznali się do istnienia mobbingu, wprowadzając pewne szkolenia, zmiany – w każdym razie zareagowali jakby ex post, czyli dostrzegli problem".
- Tu nie chodzi o to, że ja jestem jakimś uparciuchem, który się upiera przy swoim zdaniu. Gdybym ja ustąpił pola, przerażony tym potencjalnym wyrokiem, to skrzywdziłbym te kobiety, bo przecież ja nie wymyśliłem sobie tego, że tamta pani popełniła samobójstwo w wyniku mobbingu, tylko powiedziały to jej koleżanki z pracy i jej córka – i ja po prostu nie mogę ich zdradzić – powiedział.
Według niego, w tej sprawie nie chodzi tylko o niego, ale także o prawa pracownicze w Polsce i prawa kobiet. - Jeżeli pozwolimy możnym tego świata (…) na to zwycięstwo, to będzie to jednak przyzwolenie na molestowanie seksualne, na mobbing, na wyzysk – stwierdził.
Pytany przez dziennikarzy, czy dziś użyłby słów, jakie powiedział podczas tamtej pikiety, odparł, że "pewnie gdybym pisał felieton, to bym użył innych słów, ale wiec rządzi się swoimi prawami".
- Myślę, że jeżeli nie będziemy mogli na wiecach stosować takiej ekspresji, to prawo do zgromadzeń i do wolności wypowiedzi będzie ograniczone. Ja do cenzury mam szczególny stosunek, bo z powodu łamania tych przepisów cenzury wielokrotnie byłem aresztowany w okresie Polski Ludowej. Myśmy sobie wywalczyli to prawo, żeby nazywać rzeczy po imieniu i żeby mówić to, co myślimy. Jeżeli z drugiej strony będzie represja – bo to, co próbują wobec mnie zastosować, to jest absolutna represja – to te prawa nasze demokratyczne, za które chodziliśmy do więzienia, staną się bardzo iluzoryczne – powiedział Ikonowicz.
Kolejną rozprawę zaplanowano na 29 czerwca.