Iwulski podczas rozmowy w TVN24 odniósł się do zarzutów dotyczących jego uczestnictwa w procesach, gdzie skazywano ludzi zaangażowanych w walkę z władzą komunistyczną.
Jedną sprawę pamiętam. Pozostałych nie pamiętam, ale redaktor z "DGP" udostępnił mi dokumenty do których miał dostęp w IPN. To są sprawy w których ja uczestniczyłem w składzie orzekającym. Tam są moje podpisy, ale ja tych spraw nie pamiętam - powiedział.
Iwulski przypomniał także, że w sądzie wojskowym nie znalazłem się dobrowolnie. - Zostałem wcielony do wojska przymusowo. Dzisiaj trudno o tym mówić, bo młodzi ludzie nie rozumieją, co to znaczy - stwierdził.
Skończyłem studia i poszedłem na rok do wojska. Za moich czasów to się nazywało Szkoła Oficerów Rezerwy. Prawnicy szli przeważnie do WSW - od razu to powiem - ponieważ stawia mi się zarzut, że byłem w jakimś kontrwywiadzie czy wywiadzie. Praktycznie wszyscy prawnicy szli do WSW. Po tym pobycie dostałem stopień podporucznika, a potem byłem normalnym sędzią, sądziłem w wydziale cywilnym - wyjaśnił.
Iwulski odniósł się także do swojej pracy w stanie wojennym. - Kiedy stan wojenny się zaczął, to w pierwszym półroczu nie zostałem powołany, ale w drugim półroczu – myślę, że od lipca, sierpnia 1982 roku – zostałem wcielony do wojska i skierowany do sądu wojskowego w Krakowie - mówił.
Dopytany, czy po tym jak został wcielony do wojska i wyznaczono mu rolę sędziego, mógł jej odmówić stwierdził, że wiązało się to z takim samym zagrożeniem, jak gdyby odmówił służby wojskowej. - Miałem taki wybór jaki przedstawiłem, ale nie stać mnie było na takie bohaterstwo - wyjaśnił.
Iwulski przypomniał również, że w czasie stanu wojennego odmówił wypisania się z „Solidarności”, mówiąc jednocześnie, że sytuacja w takich przypadkach zależała od tego, kto był prezesem sądu wojewódzkiego. - Byli prezesi krwiożerczy i dążyli do usunięcia takiego sędziego – to się nazywało że prezes nie daje rękojmi orzekania – ale byli też prezesi, którzy byli porządni. W Krakowie był właśnie taki sędzia. Tam tylko jeden sędzia został usunięty - powiedział.
Na uwagę dziennikarza, że był jednocześnie członkiem „S” i jednocześnie sądził innych członków „Solidarności” jako sędzia sądu wojskowego stwierdził, że „można tak powiedzieć".
Pytany, czy żałuje tamtej decyzji, odparł, że w każdej z tych siedmiu spraw próbował coś zrobić według wówczas obowiązującego prawa. - Takie było wtedy prawo. W jednej sprawie udało mi się napisać zdanie odrębne, w innej udało się uniewinnić z braku dowodów (...) w trzech czy czterech sprawach udało się tak zrobić, żeby wyrok był w zawieszeniu. Była taka sprawa w której jednak nie udało się nic zrobić - podkreśił.
Na pytanie, czy był współpracownikiem WSW powiedział, że zwykle "prawnicy szli do WSW". - WSW miało trzy piony: był kontrwywiad, wywiad, pion dochodzeniowy i pion prewencji - wyjaśnił.
Z kontrwywiadem i wywiadem oczywiście nie miałem nic wspólnego. To były wojskowe przeszkolenia i prawnicze z punktu widzenia wojskowości. (…) To były normalne koszary dla studentów - stwierdził podczas rozmowy.
Nie czuję się jako osoba podlegająca oczyszczaniu. Robiłem wszystko, to co trzeba - dodał.
Iwulski w rozmowie został też zapytany o jego obecną rolę w SN. - Zdecydowałem się na to, bo myślę, że jest to potrzebne dla funkcjonowania SN - mówił.
Dopytany, czy jego przeszłość nie stoi na przeszkodzie pełnionej funkcji powiedział: "Nie myślałem, że jako przejściowy prezes SN będę tak prześwietlany. Pełnię funkcję publiczną, nie polityczną. Gdybym zrezygnował teraz, to z punktu widzenia SN, byłaby to sytuacja niekorzystna".
Wszyscy mi mówią, że dopóki ja jestem, to wszystko jest normalnie. A jak mnie zabraknie, kiedy zostanie wyznaczony prawdziwy p.o. prezesa SN, to będzie się działo w SN tak jak w TK - podsumował Iwulski.