Z jednej strony są oficerowie Służby Kontrwywiadu Wojskowego z czasów PO, którzy w Centrum budują sobie bezpieczną przystań na czas rządów PiS, a w sądzie walczą o odszkodowania za pogniecione w czasie akcji Misiewicza garnitury i zniszczony czytnik książek. Z drugiej jest ekipa Antoniego Macierewicza, która stawia zarzuty o niewłaściwe obchodzenie się przez CEK z tajnymi dokumentami, a do rozwiązania tego problemu wysyła człowieka, który w 2015 r. najpewniej po raz pierwszy widział okładki dokumentów niejawnych.
Komisja Bartłomieja Misiewicza miała znaleźć dowody na przestępstwa służb z czasów rządów PO. Nic z tego nie wyszło, a spór o Centrum zamienił się w awanturę o czytnik książek i pogniecione garnitury.
DGP przeanalizował akta sprawy zajazdu na CEK. Z jednej strony są ludzie służb z czasów PO, którzy z CEK budują sobie bezpieczną przystań na czas rządów PiS, a w sądzie walczą o odszkodowania za pogniecione w czasie zajazdu na Centrum garnitury i zniszczony czytnik książek. Z drugiej jest ekipa Antoniego Macierewicza, która stawia zarzuty o niewłaściwe obchodzenie się przez CEK z tajnymi dokumentami, a do rozwiązania tego problemu wysyła Bartłomieja Misiewicza. Jest prucie sejfów, mimo że na wyciągnięcie ręki były do nich klucze. A na to wszystko nakłada się spór między Sądem Okręgowym w Warszawie a sądem apelacyjnym, które zajęły skrajnie różne stanowiska. Pierwszy wydał orzeczenie, że „niemożliwa jest do zaakceptowania sytuacja, w której funkcjonariusze demokratycznego państwa, władzy publicznej (Misiewicz i Macierewicz – red.) działają wbrew obowiązującemu prawu i to prawu międzynarodowemu”. Drugi równie mocno stwierdził, że rozstrzygnięcia w pierwszej instancji było "wadliwe" i nie ma żadnych wątpliwości, że „sąd dopuścił się naruszenia szeregu przepisów kodeksu postępowania karnego”.
Z całego zamieszania wokół współpracy SKW z FSB zostały jedynie zdjęcia byłych szefów Służby gen. Janusza Noska i gen. Piotra Pytla w czapkach z napisem "Aurora", które można kupić na co drugim straganie w Moskwie.
Prolog
Opowiada jedna z osób, która 18 grudnia wchodziła z Bartłomiejem Misiewiczem do CEK przy ul. Oczki: "Na początku nastawiliśmy się na to, że trzeba będzie wyważać drzwi. Ale potem ktoś poszedł po rozum do głowy i okazało się, że w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego, zgodnie z umową z CEK, były zapasowe klucze do tych drzwi. Poszliśmy do żołnierza, który je miał i pytamy, czemu nic nie mówił? A on na to, że go nie pytaliśmy. No i je nam dał. W końcu drzwi po prostu otworzyliśmy". Sytuacji rodem z kabaretu było w tym szlacheckim zajeździe więcej.
Wkrótce po wejściu kilkunastoosobowej grupy złożonej głównie z funkcjonariuszy kontrwywiadu wojskowego na miejscu pojawili się płk Krzysztof Dusza, który wówczas pełnił (albo i nie – bo tego do dziś nikt nie wyjaśnił) funkcję dyrektora CEK, i gen. Piotr Pytel, który wówczas był szefem Komitetu Sterującego CEK. Chcieli być świadkami "prucia" instytucji.
W grze jako zakładnika wzięto Żandarmerię Wojskową. Pułkownik Robert Jędrychowski, który był wówczas zastępcą ŻW, zeznawał w 2016: – Bartłomiej Misiewicz oświadczył, że w CEK została zdjęte ochrona SKW i ma ją przejąć ŻW. Ja otrzymałem taką informację ustną, jako polecenie ministra obrony narodowej. Nie okazano mi decyzji pisemnej (…). Po pewnym czasie zostałem poinformowany, że przyjechał gen. Pytel i żąda wejścia do środka. Pułkownik Dusza, który również przybył na miejsce, stwierdził, że jest to instytucja międzynarodowa i popełniam przestępstwo. Oświadczyłem, że działam w dobrej wierze".
Pułkownik oprócz zakładnika pełnił rolę mediatora. W takiej sytuacji trudno o kompromis. Albo się kogoś przepuści przez drzwi, albo nie. Tak więc Pytel i Dusza zostali na zewnątrz. Niecały rok później Jędrychowski awansował na generała. Ówczesny szef ŻW, który w nocnym zajeździe nie wziął udziału, tydzień po operacji Misiewicza pożegnał się ze stanowiskiem.
Początki CEK
By zrozumieć, co dokładnie się stało w noc wejścia do CEK, trzeba się cofnąć w czasie co najmniej o rok. ‒ W 2014 r., gdy zaczynaliśmy tworzyć centrum, nikt nie wiedział, kto będzie rządził pod koniec 2015 r. – tłumaczył płk Krzysztof Dusza w niedawnym wywiadzie dla DGP. 29 września 2015 r. w Norfolk przedstawiciele 10 krajów, w tym państw założycieli, Polski i Słowacji, podpisali memorandum dotyczące utworzenia CEK. Centrum Eksperckie Kontrwywiadu miało być odpowiedzią na wojny hybrydowe, które od aneksji Krymu z Europą zaczęła prowadzić Rosja. 6 listopada płk Dusza zostaje delegowany rozkazem szefa SKW gen. Pytla do pełnienia funkcji w CEK NATO. Ten drugi decyzją ministra obrony Tomasza Siemoniaka staje się szefem Komitetu Sterującego CEK 12 listopada 2015 r. Zarówno oni, jak i kilkanaście innych osób, w tym żona Duszy, która jest oficerem SKW, zostają delegowani na sześć lat, czyli na tzw. dwa okresy rotacyjne. O dwa lata dłużej niż kadencja Sejmu.
Czemu ta decyzja zostaje podpisana już po wyborach parlamentarnych, które zupełnie zmieniły krajobraz polityczny nad Wisłą i na cztery dni przed zaprzysiężeniem nowego rządu? – To był koniec rocznego procesu, chcieliśmy to zostawić domknięte. Nowy minister mógł to zmienić natychmiast i zgodnie z prawem. Wszystko ustalaliśmy ze słowackim ministrem obrony i nastawiałem go na to, że obsada kadrowa może się szybko zmienić. Ale nie zakładałem, że w taki sposób – stwierdza ówczesny minister obrony Tomasz Siemoniak. – To były dla tej ekipy złote spadochrony i ucieczka przed nowym ministrem – opowiada nasz rozmówca biorący udział w nocnym wejściu.
Według prokuratury Pytel i Dusza w siedzibie CEK NATO przechowywali tajne dokumenty w warunkach niezgodnych z przepisami o ochronie informacji niejawnych. Problem w tym, że z zeznań świadków trudno ustalić, co tam faktycznie było, a czego nie. Sam Dusza wciąż dysponuje poświadczeniem bezpieczeństwa, wydawanym przez służby dokumentem dającym dostęp do tajemnic państwowych. Gdyby złamał prawo, nie byłoby takiej możliwości. Trudno założyć, że związana z PiS ekipa w służbach, która decyduje o tych poświadczeniach, darzy go jakimś specjalnym sentymentem.
W 2017 r. generałom Noskowi i Pytlowi prokuratura przedstawiła zarzuty współpracy z rosyjską FSB. Ale do tej pory sprawa nie trafiła do sądu.
Dwa tygodnie rozprawy
Bartłomiej Misiewicz został pełnomocnikiem ministra obrony narodowej ds. utworzenia CEK NATO 17 grudnia 2015 r. Tę funkcję pełnił przez dwa tygodnie. Tyle zajęła mu rozprawa z Centrum. Tak opowiadał o wydarzeniach wokół 18 grudnia, czyli wejścia do CEK. – Uzyskałem informację od pana ministra Antoniego Macierewicza, iż płk Krzysztof Dusza został półtora tygodnia wcześniej odwołany z funkcji dyrektora CEK NATO, ale w dalszym ciągu sprawnie okupował siedzibę CEK NATO, nie wykonał polecenia szefa SKW i nie stawił się w nowym miejscu pracy SKW – tłumaczył w lutym 2016 r.
Dusza dostał pismo cofające jego delegację do CEK 16 grudnia. Dwa dni przed zajazdem. Szef SKW odwołał więc dyrektora CEK z delegacji, ale on wcale nie poczuł się odwołany z funkcji szefa Centrum, uważając, że można to zrobić tylko w porozumieniu ze stroną słowacką. Trzy lata później, w 2018 r., Naczelny Sąd Administracyjny uzna, że oddelegowanie było jednak uprawnione. Ale tylko oddelegowanie. Szefem CEK Dusza był nadal. Chyba.
18 grudnia szef SKW – bliski współpracownik Antoniego Macierewicza, Piotr Bączek – podejmuje decyzję w sprawie „kontroli materiałów i dokumentów oraz inwentaryzacji zdawczo-odbiorczej składników majątku SKW użytkowanych przez CEK”. To w praktyce decyzja o rozwiercaniu sejfów. Nikt nie chciał po prostu poprosić Duszy czy Pytla o ich otwarcie.
– Prace komisji trwały do 23 grudnia. Zawsze byłem obecny przy otwieraniu sejfów. Zabezpieczone dokumenty w ogóle nie wiązały się z zadaniami CEK – zeznawał Bartłomiej Misiewicz.
Według funkcjonariuszy SKW fotografowano sejfy przed i po otwarciu. "Następnie zawartość sejfu przeglądał pan Misiewicz. (…) Pierwszą osobą, która zawsze miała kontakt z dokumentami i jako pierwsza dokonywała ich oceny, był Pan Misiewicz" – zeznał jeden z funkcjonariuszy SKW. Inny dodał, że "na miejscu nie było kancelarii tajnej. Segregacji dokumentów dokonywał pan Misiewicz".
W zeznaniach pojawia się wzmianka o znalezionej w jednym z pomieszczeń broni na kulki. Sprawdzali ją funkcjonariusze ŻW… rozbierając na części. Na zdjęciach w aktach można też zobaczyć słynną rosyjską czapkę. Jak do tej pory największe trofeum zajazdu.
Druzgocącą opinię w kwestii działania komisji inwentaryzacyjnej wydał Sąd Okręgowy w Warszawie w postępowaniu o niedopełnienie obowiązków i nielegalne dysponowanie dokumentami przez płk Duszę i gen. Pytla. Działania ekipy Misiewicza z grudnia 2015 r. miały być niezgodne z przepisami zarówno prawa krajowego, jak i międzynarodowego. Bo Centrum nie należy do aparatu administracji publicznej. Tym samym powołanie komisji przez szefa SKW nie mogło mieć oparcia w ustawie o ochronie informacji niejawnych – uzasadniał sędzia Marek Celej. Wytknął też brak udziału w pracach komisji Misiewicza, Duszy i Pytla, którzy powinni "zdać" materiały, które Misiewicz miał "odebrać".
Sprawa trafiła do sądu apelacyjnego, który na początku lipca skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia w sądzie okręgowym.
Epilog
W sprawie wejścia do CEK toczą się obecnie co najmniej cztery sprawy. Sąd okręgowy ma znów rozpatrzyć kwestię niedopełnienia obowiązków przez Duszę i Pytla dotyczącą przechowywania dokumentów. Prokuratura prowadzi postępowanie o bezprawne wtargnięcie do CEK zgłoszoną przez… Duszę i Pytla.
Jest też postępowanie prowadzone przez prokuraturę dotyczące zarzutów współpracy generałów Pytla i Noska z Rosjanami. A w sądzie pracy płk Dusza walczy o zwrot swoich rzeczy osobistych, które w podczas zajazdu zginęły lub zostały zniszczone (jak mówił w wywiadzie dla DGP, chodzi m.in. o garnitury, które podczas zajazdu zostały pogniecione). Generał Pytel w sądzie cywilnym wywalczył odszkodowanie za swój czytnik książek, który został w CEK. Było to nieco ponad 400 zł.