Właśnie rozładowujemy transport. Tygrysy są nieco nerwowe, ale to normalne po tak długiej podróży. Poza tym są w nowym miejscu. Jeden ze zwierzaków już się rozejrzał po pomieszczeniu i położył, żeby odpocząć - powiedziała PAP Berta Alzaga, wolontariuszka w azylu w hiszpańskiej Villenie.

Reklama

Na stronie azylu napisano zaś, że "wszystko jest gotowe, by przez 30 dni kwarantanny tygrysy miały ciepło i wygodnie".

Hiszpański azyl AAP Primadomus jest główną siedzibą holenderskiego stowarzyszenia Adwokaci Zwierząt - AAP, które przejęło opiekę nad tygrysami ze względu na to, że poznańskie zoo nie ma odpowiednich warunków, by trzymać taką liczbę tych drapieżców.

Jak wcześniej informował na swojej stronie internetowej azyl AAP Primadomus, zwierzęta w poniedziałek po nocnym odpoczynku wróciły w trasę; były spokojne. Z poznańskiego zoo w sobotę wieczorem do Hiszpanii wyruszyło pięć tygrysów: Softi, Samson, Toph, Merida i Aqua. Podczas kilkudziesięciogodzinnej podróży miały kilka postojów. Pokonały ponad 2 tys. kilometrów; w drodze były karmione.

Reklama

W poznańskim zoo pozostały dwa tygrysy - Gogh i Kan - których stan zdrowia, jak podkreślają pracownicy ogrodu, nie pozwala na długą podróż. Dwa inne tygrysy pozostały też w zoo w Człuchowie na Pomorzu.

Transport 10 tygrysów, które miały być przewiezione z Włoch do Dagestanu, utknął w październiku na przejściu granicznym w Koroszczynie (Lubelskie). Jak informował Główny Inspektorat Weterynarii, zwierzęta zostały wysłane z Włoch 22 października. Ciężarówka ze zwierzętami została cofnięta do Polski przez białoruskie służby graniczne. Od 26 do 30 października tygrysy przebywały w samochodzie w terminalu w Koroszczynie, jedno zwierzę padło.

Prokuratura Okręgowa w Lublinie, która prowadzi śledztwo w sprawie tygrysów, postawiła zarzuty znęcania się nad zwierzętami organizatorowi transportu, obywatelowi Federacji Rosyjskiej Rinatowi V. Taki sam zarzut usłyszeli także dwaj obywatele Włoch, kierowcy samochodu z tygrysami - Marco A. i Alessio D.

Zarzut niedopełnienia obowiązków śledczy przedstawili zaś granicznemu lekarzowi weterynarii w Koroszczynie (lubelskie) Jarosławowi N. Uważają, że zaniechał sprawdzenia stanu zdrowia i nie zadbał o poprawienie warunków tygrysów, które utknęły na tym terminalu granicznym.

Reklama

Prokurator uznał, że Jarosław N. miał wiarygodne informacje o długotrwałym transporcie tygrysów, braku lub wadliwości dokumentacji dotyczącej zwierząt, pogarszającym się stanie ich zdrowia i zakończonych niepowodzeniem próbach przewiezienia ich przez granicę na Białoruś. Zdaniem prokuratora, weterynarz nie podjął w tej sytuacji działań, do których był prawnie zobowiązany jako funkcjonariusz publiczny, graniczny lekarz weterynarii.

W obronie lekarza stanęły Krajowa Rada Lekarsko-Weterynaryjna i Ogólnopolski Związek Zawodowy Pracowników Inspekcji Weterynaryjnej, które we wspólnym oświadczeniu zwróciły uwagę, że to nikt inny jak Jarosław N. rozpoczął walkę o przeżycie zwierząt. Jak zaznaczono, weterynarz wyszedł poza swoje obowiązki służbowe i zaalarmował wiele instytucji i ogrodów zoologicznych o potrzebie udzielenia zwierzętom niezbędnej pomocy.