Duża restauracja w centrum Warszawy. Ulokowana w klockowatym budynku z lat 70., z zewnątrz przypomina świetlicę albo osiedlowy dom kultury. W środku drewniane stoły, ze ściany łypią Marks, Engels i Lenin. W menu - swojsko brzmiące "bliny Breżniewa" i "barszcz Przodownika Pracy". To Oberża pod Czerwonym Wieprzem, która serwuje nie tylko polityczne, ale i szkolne sentymenty. Właśnie tu stołeczni użytkownicy portalu Nasza-klasa.pl najchętniej organizują spotkania po latach.
"Można już mówić o fenomenie. Codziennie przyjmujemy 2 - 3 grupy z Naszej-klasy. Choć brzmi to niewiarygodnie, w zeszły weekend prawie cała restauracja była zajęta przez szkolne zjazdy" - opowiada Anna Jaroszuk, menedżerka Oberży. Pospolite ruszenie Naszej-klasy na Czerwonego Wieprza to tylko wierzchołek góry lodowej. Teraz cała Polska odnajduje starych kolegów w sieci i organizuje knajpiane nasiadówki. W zupełnie niewirtualnej rzeczywistości.
"Grupy z Naszej-klasy są podobne. Większość osób, które trafiają do nas w ramach klasowych spotkań, to ludzie w wieku 35-40 lat. Tacy, którzy skończyli szkołę kilkanaście lat temu" - tłumaczy Dariusz Skorupski, kierownik sali w Wielkopolskiej Zagrodzie w Poznaniu. Pęd nie obejmuje 60-latków - zajętych zawodowym finiszem i rolą dziadków, zmarginalizowanych albo dopiero oswajających się z internetem. Spotkań nie organizują też 20-latkowie, którzy dobrze pamiętają, jak niewygodnie siedziało się w szkolnej ławce. Za to roczniki przełomu lat 60. i 70. nawet siłą wyciągane są na naszo-klasowe spotkania. Agnieszka Berlińska trzydziestkę skończyła kilka lat temu. Jest redaktorką, mieszka w Warszawie i ciągle nie ma profilu na Naszej-klasie. "Mój narzeczony jest zalogowany. Chodził do pięciu szkół i widzę, jak rozrywają go znajomi z dawnych lat. Dlatego nie chciałam w to wchodzić. Ale gdy mój klasowy kolega zadzwonił i powiedział, że organizuje spotkanie, poszłam. Byli prawie wszyscy, skumplowani na nowo przez portal. Spędziłam cztery godziny na wspominaniu, piciu wina i porównywaniu zdjęć dzieci w telefonach komórkowych. To był jeden z bardziej udanych wieczorów w ostatnim czasie. Planujemy to powtórzyć".
Nowy trend najbardziej zauważalny jest w tzw. lokalach popularnych. Restauracje stylizowane na wiejskie chałupy, szlacheckie dworki albo zakładowe stołówki kuszą internetową społeczność nieskrępowaną atmosferą i przystępnością. Do kultowych knajp i barów użytkownicy Naszej-klasy zaglądają rzadko. Obsługa krakowskiej Alchemii i warszawskiej Qulturalnej zarzeka się, że nie widziała jeszcze żadnego portalowego spotkania po latach. Co innego Aneta, kelnerka w gdańskiej restauracji Swojski Smak. Serwuje żur z białą kiełbasą, pierogi, czasami pizzę. Miesięcznie obsługuje średnio trzy grupy z Naszej-klasy. Jak twierdzi - takich spotkań jest coraz więcej. I różnią się one od zwykłego bywania w knajpach. "Osoby z tego portalu są inaczej nastawione niż reszta klientów. Są swobodni i mają wewnętrzny przymus dobrej zabawy. Często nawet trochę na wyrost" - opowiada. Anna Bartoszewska, menedżerka Babalu na warszawskiej Pradze, potwierdza: "Szaleństwo zaczęło się w styczniu. Teraz szkolne klasy odnalezione na portalu trafiają do nas regularnie. Zdarza się, że są bardzo nieskrępowane i trochę zakłócają spokój innych gości. Ale z drugiej strony cieszymy się, że nasza restauracja sprzyja dobrej zabawie".
Bywa, że podczas takich spotkań restauracyjny bar opróżniany jest niemal do ostatniej kropli. Po ostatnim posiedzeniu Naszej-klasy w Babalu zabrakło krupniku i wiśniówki.
Najbardziej ekscytująca jest zmiana e-maili na kontakt twarzą w twarz - twierdzą użytkownicy Naszej-klasy. Ale przejście z cyfrowej rzeczywistości do analogowej generuje sporo praktycznych problemów. Marcin Kulaś jest wrocławianinem, ma 35 lat, prowadzi firmę komputerową. Klasę z podstawówki skrzyknął po raz pierwszy w grudniu. "Po prostu chciałem zobaczyć na żywo, jak wszyscy się zmieniliśmy. Zastanawiałem się długo, jak urządzić to spotkanie, żeby było miło i niezobowiązująco. Wybór padł na zwykły osiedlowy bar. Usiedliśmy w 15 osób i zrobiło się cicho, bo trochę nie było wiadomo, od czego zacząć. Atmosfera zdecydowanie rozluźniła się dopiero wtedy, gdy się okazało, że barmanka chodziła do klasy niżej. Potem zaczęła się transmisja meczu i poszło już żwawo" - opowiada DZIENNIKOWI Kulaś.
Anna Jaroszuk z Oberży pod Czerwonym Wieprzem dobrze wie, o co chodzi. "Musimy pamiętać, że spotykają się osoby, które w zasadzie się nie znają. W naszej restauracji przy rezerwacjach powyżej 12 osób trzeba ustalać specjalne menu dla stolika. Często zdarza się, że klienci z Naszej-klasy w ogóle nie mogą dojść do zgody. Wtedy kończy się na smalczyku, piwie i trochę zepsutej atmosferze" - komentuje.
Trochę inaczej wygląda sytuacja w małych miejscowościach. Tu i tak wszyscy się znają, a wieści o tym, co robi za granicą Bożena albo Marian z równoległej klasy, szybko się roznoszą. Dlatego zamiast knajpianych nasiadówek spotkania Naszej-klasy organizuje się w plenerze. Zbigniew Wilczyński ma 45 lat, ukończył technikum kolejowe w Skarżysku-Kamiennej, pracuje w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Od półtora miesiąca planuje letnie spotkanie swojej klasy. "Na 25 osób, 20 z mojej klasy wyjechało z Polski. Poza tym i tak nie mielibyśmy się gdzie tu spotkać, bo w naszej okolicy brakuje miłych knajp. Dlatego w lipcu planujemy międzynarodowy zlot w kraju i wyjazd na kemping nad jeziorem nieopodal. Zaczniemy imprezę w piątek wieczorem, a jak dobrze pójdzie, skończymy w poniedziałek rano" - śmieje się Zbigniew. "Powiedzmy sobie szczerze, spotkanie po latach jest dobrą wymówką, żeby się rozerwać" - dodaje. Podobnie uważa Marcin Kulaś z Wrocławia. Pytany, czy często spotyka się ze znajomymi, tylko się śmieje. Na co dzień pracuje i opiekuje się synem. Wspominki w pubie były dla niego jedną z niewielu szans na wyrwanie się z domu.
Eleganckie, przestronne pomieszczenia wykończone są zacieranym tynkiem. Zwinne kelnerki podają schab ze śliwką. To restauracja Notabene w Świdniku. Od czasu do czasu bawią się tu Jan Nowicki i Beata Kozidrak. Coraz częściej w Notabene organizowane są klasowe spotkania użytkowników portalu. "To lokal z klasą. Cieszy mnie to, że organizowane są tu spotkania po latach. Na przykład podstawówkowe. Wiadomo, że uczniowie z jednej klasy jako dorośli ludzie są bardzo różni. Wreszcie trafiają do nas osoby, które zazwyczaj nie chodzą do restauracji, tylko siedzą w domu. Mamy z tego satysfakcję" - mówi Ilona Małysz, właścicielka.
Nasza-klasa nie tylko bawi, ale i edukuje. Udowadnia, że wychodzenie z domu nie musi być drogą rozrywką dla wielkomiejskich singli. Portalowi udała się rzecz niebywałą - Polacy wreszcie zdejmują kapcie, wyłączają telewizor i idą do knajpy. Jak na proste internetowe narzędzie, to całkiem sporo.