p
Niall Ferguson*
O przyszłosci walki z terroryzmem
W powszechnej opinii epoka człowieka atlantyckiego dobiegła końca. Niektórzy, na przykład Parag Khanna, przewidują, że drugi świat zakwestionuje amerykańską hegemonię. Inni, zwłaszcza Fareed Zakaria, wieszczą nadejście świata postamerykańskiego. Szybki rozwój gospodarczy Chin (i Indii) zdaniem wielu świadczy o tym, że geopolityczny punkt ciężkości już nie leży gdzieś między Waszyngtonem i Londynem. Kompromitacja opartego na szczególnych stosunkach sojuszu brytyjsko-amerykańskiego w Iraku skłoniły innych (w tym także mnie) do prognozowania schyłku imperium amerykańskiego.
Pojawił się jednak homo atlanticus redux: Philip Bobbitt. Ten dystyngowany Amerykanin z Południa dzieli swoje życie między Austin w Teksasie, Nowy Jork, gdzie uczy prawa na Uniwersytecie Columbia, i Londyn, gdzie prowadzi wykłady z wojskowości. Jego nowa książka "Terror and Consent" (Terror i zgoda), jest swoistym manifestem nowego atlantycyzmu, nie tylko sławiąc, lecz także definiując na nowo hegemoniczną rolę sojuszu transatlantyckiego. Nie czytałem bardziej przenikliwej książki na temat amerykańskiej polityki zagranicznej od czasu zamachów z 11 września, a nawet od zakończenia zimnej wojny. Powinna być lekturą obowiązkową dla trójki kandydatów, z których jeden zastąpi George'a W. Busha na stanowisku prezydenta USA. Oryginalność Bobbitta polega na tym, że jak nikt inny potrafi on dokonać syntezy trzech zupełnie różnych tradycji badań naukowych: historii, prawa i wojskowości. Synteza ta zrodziła się nie tylko w zacisznych gajach akademii, ale również w kuluarach władzy. Bobbitt był doradcą prezydenta Jimmy'ego Cartera, ekspertem prawnym senackiej komisji badającej aferę Iran-Contras i wysokim urzędnikiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego za prezydentury Billa Clintona.
W swojej poprzedniej książce "The Shield of Achilles" (Tarcza Achillesa, 2002 rok) Bobbitt wysunął śmiałą tezę na temat historii stosunków międzynarodowych po traktacie westfalskim (1648). Według niego, po zakończeniu zimnej wojny tradycyjny postwestfalski ideał suwerennego państwa narodowego odszedł do lamusa. W świecie zanikających granic, który kojarzymy z globalizacją, pojawiło się coś nowego, nazwanego przez Bobbitta państwem rynkowym. Stosunki między tym tworem politycznym a obywatelami przypominają stosunki między przedsiębiorstwem a konsumentami. Jego przeciwieństwem - i wrogiem - jest sieć terrorystyczna. W swojej książce Bobbitt postawił problem tego, jak daleko państwo rynkowe może i powinno się posunąć w celu pokonania tych sieci, zwłaszcza w sytuacji, gdy są one w jakimś stopniu wspierane przez tradycyjne państwa narodowe.
Czytana jako świadectwo swojej epoki "The Shield of Achilles" zdawała się egzemplifikować zmianę w amerykańskim myśleniu o polityce zagranicznej, jaka rozpoczęła się po upadku Związku Radzieckiego, a wykrystalizowała się ostatecznie po 11 września. Niektórzy recenzenci uznali ją za neokonserwatywną, a poparcie Bobbitta dla inwazji na Irak dodało tej ocenie wiarygodności. Ale jako książka historyczna była to refleksja o schyłku suwerenności narodowej w epoce globalizacji.
Tematem "Terror and Consent" w większym stopniu jest przyszłość i skuteczne przewidywanie niesionych przez nią zagrożeń. Powiedziałem przyszłość? Bobbitt jest zbyt wytrawnym futurologiem, by nie wiedzieć, że powinniśmy mówić raczej o przyszłościach. Zadaniem, jakie przed sobą postawił, było podważenie prawie wszystkich naszych wyobrażeń o wojnach z terrorem (znowu zwróćmy uwagę na liczbę mnogą) w przekonaniu, że takie dogłębne przemyślenie wszystkiego od nowa lepiej przygotuje nas na problemy związane z "rozprzestrzenianiem broni masowego rażenia, krwawymi zamachami terrorystycznymi i kryzysami humanitarnymi wywoływanymi przez akty terroru".
Według Bobbitta islamistyczna sieć terrorystyczna jest zniekształconym lustrzanym odbiciem postwestfalskiego państwa rynkowego: zdecentralizowanego, sprywatyzowanego, zlecającego swoje zadania zewnętrznym wykonawcom i w jakiejś mierze oderwanego od terytorialności. Terroryści są wrogami zglobalizowanej gospodarki, internetu i rewolucji technicznej w wojsku, ale jednocześnie pasożytują na tym wszystkim. Tak jak XIV-wieczne zarazy były niezamierzonymi konsekwencjami wzrostu handlu i urbanizacji terroryzm jest negatywnym skutkiem ubocznym zaniku granic.
Czarna Śmierć była dopustem bożym, czego nie można powiedzieć o Al-Kaidzie. Jej członkowie chcą obalić państwo rynkowe, tocząc przeciwko niemu długą ogólnoświatową wojnę z użyciem jego własnych osiągnięć technicznych. Celem ostatecznym jest tu budowa opartego na szariacie państwa terrorystycznego w formie nowego kalifatu. Osama bin Laden i jego towarzysze chcą zdobyć broń masowego rażenia. Dzięki naturze państwa rynkowego i działaniom bandyckich państw narodowych terroryści są bardzo bliscy pozyskania jej podstawowych komponentów i wiedzy potrzebnej do ich wykorzystania.
Krótko mówiąc, mamy wojnę. Ci, którzy mówią, że nie widzą pyłu bitewnego i nie słyszą świstu kul, nie zrozumieli, że sam terror jest bronią używaną przeciwko nam przez wrogą i wyrachowaną organizację pozarządową. Dla zniuansowania swojej tezy Bobbitt wprowadza pewne rozróżnienie. Zachodnie państwa rynkowe i narodowe są demokratyczne i praworządne, chronią prawa i swobody jednostek, a władza rządzi za przyzwoleniem obywateli. Nasi adwersarze chcą zastąpić nasz porządek oparty na przyzwoleniu państwem terroru. Jak zatem powinno się walczyć z terrorem? Podobnie jak brytyjski filozof-żołnierz Rupert Smith Bobbitt dowodzi, że administracja Busha nie poradziła sobie w Iraku, ponieważ toczyła nie tę wojnę co trzeba. Jako wojna z bandyckim państwem narodowym (a w każdym razie podejrzewanym o bandytyzm) operacja Iracka Wolność była triumfem. Ale wojna wewnątrz narodu, którą potem trzeba było rozpocząć, aby uczynić z Iraku sojusznika w wojnie z terrorem, zakończyła się fiaskiem.
Bush chciał zwycięstwa w starym stylu, z paradami. Wojny nowego rodzaju nigdy nie znajdują takiego rozstrzygnięcia (stąd ukute wcześniej przez Bobbitta pojęcie długiej wojny, w przebłysku jasności umysłu na jakiś czas przyswojone przez Busha). Co gorsza, administracja Busha, chociaż pozująca na eksportera wolności, sprawiała takie wrażenie, jakby gardziła praworządnością. Mimo to wielu zwolenników Partii Demokratycznej (już nie wspominając o licznych prawicowych libertarianach) mocno zdeprymuje następna teza Bobbitta. Bush miał słuszne odruchy - twierdzi Bobbitt. W tej wojnie musimy podejmować prewencyjne działania w stosunku do terrorystów; musimy w znaczącym stopniu zwiększyć inwigilację, zwłaszcza komunikacji elektronicznej; w pewnych okolicznościach musimy stosować techniki przymusu (a mówiąc ludzkim językiem - tortury), by wydobyć informacje od terrorystów. Administracja popełniła jednak fatalny błąd, nie wprowadzając niezbędnych zmian w prawie. Robiąc to, co robić powinna, ale poza prawem, osłabiła wiarygodność amerykańskiej polityki zagranicznej w kraju i za granicą. Bobbitt jest stanowczy: wszystkie organa państwa muszą postępować zgodnie z konstytucją i prawem.
Z prawniczą precyzją Bobbitt analizuje klasyczny dylemat z tykającą bombą: zatrzymany z ogromnym prawdopodobieństwem posiada wiedzę na temat ukrytego urządzenia wybuchowego, które po zdetonowaniu zabije tysiące ludzi. W takim wypadku cel rzeczywiście uświęca środki i być może należy torturować tego człowieka. Ale to nigdy nie może być legalne, twierdzi Bobbitt. Torturowany powinien stanąć przed sądem, aczkolwiek z mocnym założeniem, że zostanie uniewinniony, jeśli zapobiegł katastrofie. W mniej ekstremalnych okolicznościach funkcjonariusze państwowi powinni wedle Bobbitta mieć możliwość posłużenia się mniej drastycznymi metodami wymuszania zeznań (pozbawianie snu, serum prawdy), ale tylko za uprzednią zgodą sądu. To jednak nie wszystko, co musimy zrobić, aby nie poświęcać prawa na ołtarzu bezpieczeństwa. Bobbitt opowiada się za gruntowną reformą amerykańskiego ustawodawstwa dotyczącego wywiadu, bo według niego tradycyjne antynomie (obywatel Stanów Zjednoczonych/cudzoziemiec, gromadzenie/analiza danych, prywatne/publiczne) utrudniają skuteczne działania. Tak, naprawdę potrzebujemy czegoś takiego jak zarzucony program Total Information Awareness, zbierający wszystkie dostępne dane w jednym miejscu i pozwalający na szukanie w nim zwiastunów następnego 11 września. Musimy też podjąć daleko idące kroki zmierzające do tego, by porządek konstytucyjnoprawny nie załamał się w razie zamachu terrorystycznego albo klęski żywiołowej.
Przede wszystkim zaś potrzebujemy nowej doktryny w polityce zagranicznej. Stare doktryny odstraszania i powstrzymywania zdezaktualizowały się i trzeba je zastąpić nowymi strategiami prewencji (Bobbitt używa słowa "preclusion", podczas gdy w Narodowej Strategii Bezpieczeństwa z 2002 roku mamy "pre-emption", ale znaczenie jest chyba to samo). Z pewnością należy zrezygnować z unilateralizmu. Stany Zjednoczone i ich sojusznicy muszą pogodzić się z faktem, że jadą na tym samym wózku.
Bobbittowi umyka jedna rzecz, która moim zdaniem jest wielką wadą działań prewencyjnych podejmowanych przez państwo demokratyczne: wyborcze owoce ewentualnego sukcesu takich działań są znikome, ponieważ społeczeństwo nie umie być wdzięczne za coś tak mało spektakularnego. Gwarancję zaskarbienia sobie łask wyborców dają akcje odwetowe. Według mnie jest to poważna trudność, ponieważ Stany Zjednoczone nie mogą być skutecznym klucznikiem i patronem państw opartych na przyzwoleniu, skoro ich egzekutywa nie potrafi uzyskać przyzwolenia dla własnych prewencyjnych działań. Podsumujmy: Bobbitt uważa, że wojna z terrorem nie jest fikcją, że swobody obywatelskie w dawnym rozumieniu tego pojęcia trzeba ograniczyć, aby zwyciężyć, że musimy jednak prowadzić tę wojnę z zachowaniem zasad praworządności oraz że Stany Zjednoczone nie wygrają jej same.
© Niall Ferguson. First published in "International Herald Tribune"
przeł. Tomasz Bieroń
p
*Niall Ferguson, ur. 1964, jeden z najwybitniejszych historyków średniego pokolenia. Wykłada historię polityczną i gospodarczą w Oksfordzie i Harvardzie. Jest autorem cenionych i popularnych prac historycznych, m.in.: "Colossus: The Rise and Fall of the American Empire" (2004), w której lansował tezę, że USA są współczesną wersją dawnych światowych imperiów. Ostatnio wydał "The War of the World" (2007), własną historię XX wieku. Zajmuje się także publicystyką polityczną - regularnie publikuje komentarze m.in. w dzienniku "The Sunday Telegraph". W "Europie" nr 171 z 14 lipca ub.r. opublikowaliśmy wywiad z nim: "Za 20 lat Wielkiej Brytanii już nie będzie".