Plan ma jeden tylko słaby punkt - założenie, że ludzie mają słabą pamięć i nie pamiętają tego, co zdarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy.
"Nie wiem, czy pana nie zwolnią za ten program ze mną" - zażartował niedawno Jerzy Urban do goszczącego go w TVP Tomasza Lisa. Autor programu głęboko westchnął i odrzekł, że chyba nie.
Wszyscy zrozumieli jak ciężkim kawałkiem chleba jest dla Lisa walka o dziennikarską wolność w telewizji rządzonej przez Andrzeja Urbańskiego.
Cierpienie jest tym większe, że stało się w tym tygodniu udziałem jego żony. Prowadząca "Wiadomości" Hanna Lis zaledwie po trzech dniach odmówiła dalszego prowadzenia programu. Ona sama przedstawia awanturę w programie informacyjnym TVP jako kolejny bój o zachowanie standardów dziennikarskich. "Wzięła w obronę Wałęsę, nie pozwoliła nieuczciwie zaatakować Tuska" - takim nagłówkiem "Gazeta Wyborcza" opisała najnowsze perypetie gwiazdy "Wiadomości".
Hanna Lis odmówiła prowadzenia "Wiadomości", bo materiał o zaniechanej reprywatyzacji miał być stronniczo nieprzychylny wobec rządu, a informacja na temat kontaktów Lecha Wałęsy miała zostać zmanipulowana. Jednak zacytowane przez media sporne zdania o Wałęsie wcale nie dają jasnej odpowiedzi, kto bardziej manipulował: ona czy jej szefowie. I czy warte były tak heroicznego gestu.
To raczej sygnał, że Tomasz Lis chce się przeprosić z dawnymi przyjaciółmi. Wielu z nich, także widzowie, nie nadążało za jego częstymi zmianami opinii na temat telewizji publicznej. Gdy jesienią ubiegłego roku, telewizja Polsat rozstała się z Tomaszem Lisem i jego partnerką, przedstawiał ją jako sprawę czysto polityczną, a siebie widział w roli głównego męczennika za wolność mediów. Z tego powodu otrzymał nawet tytuł Dziennikarza Roku 2007.
"Bojownik wolnych mediów" nagle jednak zmienił zdanie i złagodził swoje ostre wypowiedzi na temat TVP i Andrzeja Urbańskiego. Pewnego dnia słuchacze radia Tok FM, gdzie Tomasz Lis regularnie gości, z zaskoczeniem wysłuchali jego wypowiedzi, w której stwierdził, że regularnie ogląda "Wiadomości" i zauważa coraz większy ich obiektywizm. Wypowiedź stała się zrozumiała kilka tygodni później, gdy było już wiadomo, że Lis podpisał lukratywny kontrakt z TVP.
Środowisko Lisa przyjęło jego porozumienie z Urbańskim co najmniej chłodno. "Wiadomości" były programem o nienajlepszej reputacji. I po przyjściu Lisów do TVP przełomu nie było. Ale dopóki Urbański mocno siedział w prezesowskim fotelu, a nie było dokąd indziej pójść, nie było już potrzeby kreowania się na bojowników za dziennikarskie swobody.
Co się więc zmieniło? Zbliża się moment głosowania nad rządową nowelizacją ustawy o KRRiTV. To może doprowadzić do zmiany władz TVP. Wprawdzie prezydent już zawetował nowelizację, ale ciągle nie wiadomo, czy część posłów SLD nie poprze strony rządowej.
Dlatego nowy prezes, jeśli przyjdzie na Woronicza, powinien zobaczyć w Lisach ofiary, nie beneficjentów dotychczasowego systemu. Temu będzie służyć awantura o pojedyncze zdania w materiałach reporterów "Wiadomości". Plan ma jeden tylko słaby punkt - założenie, że ludzie mają słabą pamięć i nie pamiętają tego, co zdarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy.