Kilkusettonowy pociąg poskręcany jak kabel

Adrian Czarnota, DZIENNIK: Jak pan pamięta chwilę wypadku?
Grzegorz Korzeniowski: Razem z siódemką przyjaciół jechałem zwiedzać Czechy. Wszyscy studiujemy filologię czeską. Nagle usłyszeliśmy odgłos gwałtownego hamowania, a potem potężny huk. Samego momentu uderzenia nie pamiętam.

Reklama

W której części pociągu się pan znajdował?
Siedziałem 2 - 3 metry od miejsca, na które zwaliła się stalowa konstrukcja. Przez dach wagonu przebiło się światło. Usłyszałem krzyki pasażerów i moich przyjaciół. Mnie coś potężnie uderzyło w głowę. Nie wiem, co to było. Może któraś z części wyposażenia wagonu.

Jak wydostał się pan z pociągu?
Ogromne, stalowe elementy praktycznie rozerwały pociąg. Ja i piątka moich przyjaciół wydostawaliśmy się przez dziurę w dachu pociągu. Wystawały z niej ostre, powyginane części blachy. Z pozostałymi dwojgiem przyjaciół straciłem kontakt. Do tej pory nie wiem, co się z nimi dzieje.

Reklama

A jak wyglądało miejsce katastrofy?
Ciężko uwierzyć, że kilkusettonowy pociąg jest w stanie poskręcać się jak kabel. Przez pierwszych kilkanaście minut na miejscu panował kompletny chaos. Ludzie biegali z telefonami komórkowymi, dzwonili do bliskich. Nikt nie wiedział, czy już została wezwana pomoc. Nie wiedzieliśmy też, czy część elementów pociągu nie jest pod napięciem, ale nikt na to nie zwracał uwagi. Ci, którzy przebywali w dalszej, nieuszkodzonej części pociągu, pomagali innym wydostać się ze złomowiska. Pierwsze karetki pojawiły się na miejscu po ok. 20-30 minutach. Dopiero w szpitalu dowiedziałem się, co było przyczyną katastrofy. Trafiłem na ortopedię, gdzie założyli mi szwy na głowie. Mam kontakt z rodziną i teraz marzę o tym, żeby jak najszybciej wrócić do domu. Mam nadzieję, że ktoś z bliskich po mnie przyjedzie.

Bóg nad nami czuwał

Łukasz Półtorak, student informatyki na Politechnice Warszawskiej, pochodzi z Lublińca. Studiuje na Politechnice Warszawskiej. Teraz ma wakacje, więc postanowił pojechać z kolegami na koncert zespołu Iron Maiden.

Reklama

"Wsiedliśmy do pociągu w Ostrawie" - opowiada "Faktowi". Całą grupą zajęli miejsca w pierwszym wagonie. Tuż za lokomotywą, przy oknie. Potem jakiś wewnętrzny głos podpowiedział Łukaszowi, żeby przeszedł na środek.

"W tej części pociągu stały stoliki. Usiedliśmy więc przy nich, ja i mój kolega Michał. I kwadrans później doszło do masakry" - opowiada. Jego kolega Michał Święciak, student architektury na Politechnice Wrocławskiej, zdołał zauważyć tylko, jak Łukasz odrywa się od siedzenia i dosłownie przelatuje mu nad głową.

Przez kilka chwil wszystko wirowało. Nie mogli uwierzyć - cały wagon był zmiażdżony. Wokół leżały odłamki szkła i poszarpana blacha. "Zobaczyłem 9-letnią Czeszkę. Wyciągnąłem ją spod siedzeń i chciałem wyjść, ale ona płakała i prosiła, żebym znalazł jej mamę" - mówi "Faktowi". Spod zwałów blachy i szkła wyciągnął mamę i babcię dziewczynki. Na szczęście nic im się nie stało i same zdołały wyjść z pociągu.

Gdyby nie ratownicy, Ola Walas, studentka Wojskowej Akademii Technicznej, nie wyszłaby z wraku. "Miałam szczęście, że skończyło się na zadrapaniach, ale widziałam tragedię ludzi, którzy leżeli pod zmiażdżonym wagonem. To był koszmar" - opowiada.

Pamięta tylko huk. Gdy się ocknęła, pochylał się nad nią lekarz. "Nic ci nie będzie" - usłyszała. Miała tylko lekki uraz głowy i zadrapania na nodze. Teraz, gdy przypomina sobie to, co widziała, robi jej się smutno. "Tyle osób zginęło, tyle nieszczęścia" - powtarza co chwila w rozmowie z "Faktem".