W sobotę o pierwszej nocy rodzice zidentyfikowali ciało Lidki. Ich serca pękały, gdy zobaczyli swoją córkę, poranioną i martwą, na stole prosektoryjnym. W tej minucie nadzieja, którą żywiła cała jej rodzina, umarła - pisze "Fakt".

Reklama

"Myślałem, że nie możemy się z nią skontaktować z powodu tego wielkiego zamieszania po katastrofie" - mówi załamany brat Michał Ł. Po tym, jak wiozący 405 pasażerów skład EuroCity został zmiażdżony w Studence przez zawalony wiadukt, na miejscu tragedii trwało piekło. Rany odniosło 67 osób, zginęło aż 7. Wśród nich Lidka.

Śmierć spotkała ją w kraju, który tak bardzo ją fascynował. "Studiowała na kilku kierunkach, ale najbardziej pociągały ją Czechy" - wspomina jej koleżanka Ania. Razem z przyjaciółmi pojechała zwiedzać Morawy. Potem miał być weekend w Pradze.

"Wsiedliśmy w Ostrawie do pierwszego wagonu. Nagle pociąg zaczął hamować. Uderzaliśmy o ściany. A potem nic już nie pamiętam. Kiedy się ocknąłem, pytałem wszystkich o Lidkę. Ale nikt nie umiał mi nic o niej powiedzieć" - mówi "Faktowi" Łukasz, kolega zmarłej.

Reklama

W rodzinnym domu Lidki w Świlczy wszyscy nadal żyli nadzieją. Państwo Litwinowie pojechali do Czech, by szukać córki. "Dzwonię wszędzie. Wiem, że żyje" - mówił "Faktowi" w dzień po tragedii Michał. Ale to, o czym nawet bał się pomyśleć, stało się po kilkunastu godzinach. Z Czech nadeszła straszna informacja.

"O pierwszej w nocy pojechaliśmy do kostnicy. Tam, na stole zobaczyłem swoją kochaną córeczkę. Dla nas to był koniec wszystkiego" - mówi ojciec. Załamani rodzice po załatwieniu formalności wrócili do domu. Przez cały następny dzień odwiedzali ich znajomi i bliscy. Próbowali wlać otuchę w serce zdruzgotanej rodziny. Ale nic nie utuli ich żalu. W duszy zawsze będą zadawać sobie pytanie: dlaczego Bóg wziął ją do siebie tak wcześnie? - pisze "Fakt".

Na miejscu tragedii trwa śledztwo. Czesi za pomocą ogromnych dźwigów podnieśli już wrak. "Powołaliśmy specjalny zespół składający się z 80 osób. Liczymy, że za trzy tygodnie wyjaśnimy przyczyny tej tragedii" - mówi szef grupy śledczych Jiri Jicha. Za jego plecami zapłakani Czesi składają kwiaty i znicze na miejscu katastrofy. Wśród nich kartka, na której ktoś drżącą ręką napisał po polsku: "Spoczywaj w pokoju Aniołku".