Na modelu prognozującym rozwój epidemii jedna sytuacja zakłada niską transmisyjność w miejscach publicznych, druga wysoką.
Analizując, jak będzie rozprzestrzeniać się wirus, musimy wziąć pod uwagę to, że są wprowadzone administracyjne obostrzenia, ale i to, że ludzie nie zawsze ich przestrzegają.
Jakie obostrzenia braliście pod uwagę?
Te, które wprowadzono w ramach tzw. żółtej i czerwonej strefy: to, że starsze dzieci nie chodzą do szkoły i nie wychodzą same przed godz. 16 na ulice, że są godziny seniorskie w sklepach, a knajpy są zamknięte. Jeżeli te obostrzenia byłyby przestrzegane, to peak będzie pod koniec listopada ‒ wtedy odnotujemy ok. 26 tys. przypadków dziennie.
A jeśli nie będą?
To będzie nawet 31 tys. chorych dziennie.
Protesty to brak przestrzegania?
Protestów nie ujęliśmy w naszym modelu. Nie liczyliśmy, ile osób wyjdzie na ulice, jak to zmieni sieć kontaktów społecznych ani jak wpłynie na liczbę zakażeń.
Ale to jednak natężenie kontaktów społecznych, czyli wyższa transmisyjność.
Na pewno zgromadzenia wpłyną na zwiększenie kontaktów między ludźmi i zmniejszenie dystansu społecznego ‒ dlatego pewnie (ale to nie wynika z wyliczeń) można założyć, że gdzieś pomiędzy tymi dwoma scenariuszami, które pokazaliśmy w prognozie, będzie widać ich efekt. Choć trudno to oszacować. Przy przenoszeniu istotne jest, czy to jednorazowe wydarzenie, czy długotrwałe. Protesty mogą trwać długo. Ale są na świeżym powietrzu i ludzie są w maseczkach, wirus lepiej się przenosi w zamkniętych pomieszczeniach.
Jak liczyliście natężenie w miejscach publicznych?
Uznaliśmy, że wprowadzenie obostrzeń, nawet takich jak w żółtych strefach, spowoduje, że na ulicy ograniczy się transmisyjność o 80 proc. Jeżeli ludzie tylko częściowo ich przestrzegają, transmisyjność może być wyższa. Wyższy wariant zakłada 30 proc. tego, jakby się to roznosiło, gdyby nie wprowadzono żadnych obostrzeń.
Do kiedy powinny obowiązywać obostrzenia?
Istotna jest liczba chorych i obłożenie szpitali. Z naszych obliczeń wynika, że w krytycznym momencie – w grudniu ‒ na OIOM-ach może być 6 tys. osób.
Co w związku z tym?
Może najlepszym scenariuszem byłoby wprowadzenie całkowitego lockdownu na dwa‒trzy tygodnie, by wrócić do takiej sytuacji jak teraz.
Do kiedy? Kiedy np. szkoły mogłyby wrócić do normalnego trybu działania?
W pierwszym tygodniu stycznia. Wtedy można by powoli wszystko odmrażać. Tak wynika z modelu.
Z modelu wynikało, że otwarcie szkół zaszkodzi.
I zaszkodziło. Pogorszenie sytuacji epidemicznej nastąpiło dwa tygodnie po otwarciu szkół. W drugiej połowie września.
Według polityków szkoły to tylko 2 proc. zakażeń.
Nam wychodzi, że 8 proc. Ale nie ma znaczenia, ile jest ognisk w szkołach, a o to, że one łączą różne "bańki”: rodziny, znajomych, środowiska w pracy. I nawet mała liczba przypadków powoduje rozprzestrzenienie się epidemii w szybki sposób i w poprzek innym układom, na których funkcjonowanie nie da się wpłynąć.
Ile osób już miało COVID-19?
1,5 mln. Do marca nawet 50 proc. będzie już "po”.
A umrze….
…65 tys. osób w ciągu roku od początku pandemii. Przy założeniu, że służba zdrowia działa i jest w stanie zaopiekować się wszystkimi potrzebującymi i podać respiratory każdemu, kto tego wymaga. Jeśli dostępność do służby zdrowia zostanie ograniczona, to liczba zgonów wzrośnie.
Rozmawiała KLR