Sześć na dziesięć osób myśli w ten sposób: „Potrzebuję samochodu do jazdy po mieście, odwożenia dzieci do przedszkola i parkowania pod marketem. Wydaje mi się, że duży SUV z napędem na cztery koła będzie idealny”. Pozwólcie, że wam podpowiem – nie będzie. Chcecie kupić pełnomorski jacht, gdy w rzeczywistości potrzebujecie łupiny orzecha zwiosłami. Oczywiście kierowcy SUV-ów będą ich bronili, podając mnóstwo argumentów za tym, że są lepsze od sedanów, kombi czy hatchbacków. Pozwólcie więc, że rozprawię się z tymi argumentami po kolei.
SUV-y są większe. Owszem, przeciętny SUV segmentu C będzie większy od kompaktowego hatchbacka. Ale będzie też sporo od niego droższy. I mniej ekonomiczny. Do tego będzie cięższy, więc trzeba będzie zamówić do niego większy silnik, będący w stanie uciągnąć dodatkowy tłuszcz. A większy silnik, to przecież jeszcze wyższe spalanie. I oczywiście wyższa cena. W efekcie wyjdziecie z salonu z rachunkiem opiewającym na kwotę, za którą spokojnie kupilibyście coś z segmentu D.
Nie wierzycie? Zerknijcie do cennika Volkswagena. Kompaktowy T-Roc kosztuje tyle co Passat z tym samym silnikiem. Ale ten drugi jest o 55 cm dłuższy, 10 cm szerszy i ma aż o 200 litrów pojemniejszy bagażnik. Zatem wybierając T-Roca, zdecydujecie się tak naprawdę na kawalerkę, podczas gdy za te same pieniądze moglibyście mieć segment.
Reklama
Do SUV-ów wygodniej się wsiada i mają lepszą widoczność. Powiem wam w zaufaniu, że do autobusów niskopodłogowych Solarisa wsiada się jeszcze wygodniej. A widoczność z kabiny ciągnika siodłowego Volvo FH16 jest tak fenomenalna, że gdy siedzi się w nim w Kielcach, widzi się Radom. Jakoś jednak nie spotykam zbyt dużo FH16 na drogach.
Reklama