Zaraz potem usłyszałem, że pobito obrońcę praw człowieka Lwa Ponomariowa i zabito dziennikarkę krytykującej Kreml "Nowej Gazety". To nie burzyło mojego obrazu Rosji. Bo krytycy władzy od lat dzielą smutny los. Zdziwiło mnie, że Kreml nagle przerwał milczenie, że sam prezydent Rosji wyraził współczucie i dał wywiad redaktorowi "Nowej". Co ciekawsze, spotkał się jeszcze z obrońcami praw człowieka, ostro zagrzmiał, że sądy w Rosji mają być niezależne, a w dodatku nie zgodził się z tezą, że "demokrację można wymienić na kiełbasę".

Reklama

Co tam się dzieje? Odwilż? Kłótnia na szczytach? Może kryzys rzucił władzę na kolana?

Kiedy siedziałem w samolocie do Moskwy, zastanawiałem się, czy - zgodnie z życzeniem mojego przyjaciela - dam radę nie patrzeć na Rosję płasko, bez schematów, lęku. Zastanawiałem się, jak Rosja zmieniła się przez trzy lata, odkąd ją opuściłem. Czy jest oblodzona - jak za czasów Putina? A może robiło się trochę cieplej?

Szczerze mówiąc, Rosjanie nigdy nie ułatwiali pisania o Rosji. Nie lubią, kiedy wsadza się ich do jakiejś szufladki. Kiedy już w ogóle nie można się z nimi dogadać, wyciągają sentencję XIX-wiecznego romantycznego poety i filozofa Fiodora Tiutczewa: "Umom Rossiju nie poniat, arszynom obszczym nie izmierit, u niej osobiennaja stat, w Rosiju możno tolko wierit".

Reklama

Chowają się za tym czterowierszem jak za średniowieczną tarczą, że ledwie widać czubek głowy. I od tej chwili wiadomo, że niby rozmawiamy dalej, ale porozumienia i tak nie będzie.

Tiutczewa cytował Putin, cytowali go ideologowie Kremla. Ale także i demokraci, liberałowie, opozycjoniści, a także prości obywatele. Każdy, kto był w Rosji, musiał czterowiersz słyszeć.

Ja, kiedy tu mieszkałem, słyszałem to ciągle i zawsze budziło to we mnie bunt: - Jak to nie można pojąć Rosji rozumem? Dlaczego nie można zmierzyć jej zwykłą miarą? Co to znaczy, że jej los jest inny, osobliwy? I niech mnie nie zmuszają do wierzenia w Rosję!

Reklama

Dziś myślę, że być może buntowałem się niesłusznie. Z jednej strony dla władzy owa tiutczewoska tarcza bywała alibi dla łamania praw człowieka, wojen, marzeń o imperium. Uzasadnieniem dla budowania swojej własnej odmiany demokracji. Z drugiej strony przecież dla wielu Rosjan była to obrona przed ową zachodnią "płaskością" pojmowania, strachem i pogardą, które nam zarzucają.

Mnie Rosja zawsze rozpieszczała, czasami denerwowała, bywało, że i biła.

Trzy lata opuszczałem ją z żalem i bez. Żałowałem, bo zostawiałem przyjaciół, miasto, kawałek życia. Nie żałowałem, bo kraj w uścisku władzy robił się przewidywalny. Rozumiałem jednak wielu moich rosyjskich przyjaciół, którzy mówili: - Dla ciebie, dziennikarza, to nuda. Dla nas to stabilizacja, a za stabilizacją, małą normalnością tęskniliśmy.

Stabilizacja została zbudowana żelazną ręką Kremla za pieniądze z horrendalnych cen na gaz i ropę. Dała wzrost gospodarczy, większe wypłaty. Zniszczyła społeczeństwo obywatelskie - taki mały skutek uboczny.

"Dobrze, że jesteś" - powitał mnie mój przyjaciel. "Sam nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że trafiłeś tu w dobrym momencie. Być może Rosja zaczyna się zmieniać."

Zobaczymy, czy ma rację. Pobędę tu kilka tygodni.

p

Telefon zadzwonił dziewięć dni po morderstwie. "Prezydent zaprasza pana na Kreml" - usłyszał w słuchawce Dmitrij Muratow. 47-letni naczelny "Nowej Gaziety" musiał być w szoku. Jego pismo - uchodzące za jedyne demokratyczne i niezależną od władzy - zawsze ostro krytykowało i Putina i Miedwiediewa.

Cena za niezależność była ogromna. "Nowa Gazieta" pochowała do tej pory czterech dziennikarzy. Ostatnią ofiarą nieznanych sprawców padła 25-letnia Anastazja Baburowa, zastrzelona z zimną krwią w biały dzień w centrum Moskwy. Zginął też towarzyszący jej adwokat Stanisław Markiełow, także związany z "Nową". Muratow był wtedy zrozpaczony i wściekły. Napisał list do szefa MSW, że skoro państwo nie może zapewnić bezpieczeństwa jego ludziom, to on domaga się pozwolenia na noszenie broni. Przez wszystkich dziennikarzy.

Trzymająca twardą linię gazeta "Izwiestia" po morderstwie opublikowała przypuszczenie, że adwokat i dziennikarka zostali zabici przez zazdrosnego chłopaka - anarchistę, który podkochiwał się w Baburowej. Muratow odpowiedział szefowi "Izwiesti" Władimirowi Mamontowowi na blogu jednym zdaniem: "Chyba jesteś chory, Wołodia".

1.

Redakcja "Nowej" mieści się na Czystych Prudach, przy Potapowskim Pierieułku. Specjalnie poszedłem pieszo, żeby zobaczyć, jak wygląda Moskwa po trzyletniej przerwie? Kiedy wyjeżdżałem, była poukładana, dostatnia, ale po putinowsku skostniała. Pisarz Wiktor Jerofiejew mówił mi w tamtym czasie, że cała Rosja pokryła się lodem.

Drapacze chmur pięły się do góry, podobnie jak emerytury i pensje. Za to liczba demokratów topniała w oczach i ludzie z dnia na dzień coraz mniej zwracali na nich uwagi. Kreml zdominował cały system - rozdzielał dostęp do telewizji, to budował, to likwidował jakąś partię. Życie polityczne stało się nieznośnie przewidywalne i nudne. Czy zmiana na Kremlu wylała się już na ulice? Czy zmieni Rosję kryzys? Czy też i przy Dmitriju Miedwiediewie pozostanie tak samo "po putinowsku skostniała"?

Już na Potapowskim Piereułku przypomniałem swoją ostatnią wizytę w "Nowej Gaziecie". Z uśmiechem patrzyłem, jak Anna Politkowska nieporadnie, bo babsku usiłuje zaparkować swoją ładę. Przyjechała na spotkanie lekko spóźniona. Elegancka kobieta, jedna z najbardziej znanych dziennikarek na świecie opowiadała mi wtedy o Czeczenii. O tym jak służby specjalne i wojsko polują na jej informatorów, bohaterów reportaży. Czułem, że to dla niej potężny problem. Sprawa sumienia, odpowiedzialności za los ludzi, którzy kiedyś jej zaufali.

Niedługo potem sama Politkowska została zastrzelona na klatce schodowej swojego bloku. Do tej pory nikt nie został skazany. Przy wejściu do redakcji "Nowej" stoi gablotka. Są tam pamiątki po zabitych dziennikarzach: zastrzelonej Politkowskiej, otrutym Juriju Szczekoczichinie i pobitym na śmierć Igorze Domnikowie. Ostatnio przybyło zdjęcie Baburowej.

2.

Było jasne, że telefon z Kremla zadzwonił w związku ze sprawą Baburowej. Kilkudniowe milczenie Dmitrija Miedwiediewa zostało przyjęte przez rosyjską inteligencję i zachodnie media bez zdziwienia, ale też z niesmakiem. Muratow wybrał się w odwiedziny do prezydenta Rosji ze swoim przyjacielem i udziałowcem "Nowej Gaziety" Michaiłem Gorbaczowem. Ostatni lider radzieckiego imperium też na Kremlu nie jest częstym gościem. "Zrobiło się tu jakby trochę bogaciej" - rzucił Gorbi, rozglądając się z ciekawością po siedzibie, z której przed laty zarządzał połową świata.

3.

Miedwiediew przyjął ich w gabinecie, w którym kiedyś urzędował Josif Wissarionowicz Stalin. Dał się słyszeć chichot historii, bo goście, korzystając z okazji, przynieśli list od stowarzyszenia Memoriał, ludzi "Nowej Gazety" i inteligencji z prośbą o pomoc przy budowie pomnika ofiar stalinowskich represji. Pomnik ma zresztą wyrzeźbić znakomity rosyjski artysta Ernst Nieizwiestnyj, ten sam który został wyrzucony z kraju przez Nikitę Chruszczowa i który potem na prośbę tego samego Chruszczowa wyrzeźbił jego nagrobek do teraz stojący na cmentarzu Nowodiewiczym.

Przyjęcie listu było znaczące. Bo przez ostatnie lata - ery Putina - zamiast potępienia stalinizmu byliśmy raczej świadkami powolniej restauracji historii widzianej oczyma czekistów.

To jednak nie najważniejsze. Prezydent - i na to czekali jego goście - wyraził współczucie z powodu śmierci dziennikarki i prawnika.

- Myśli pan, że teraz pańscy dziennikarze są bezpieczniejsi? - zapytałem Muratowa.

- Nie wiem, co odpowiedzieć - rzekł po chwili. - Sam się zastanawiam, czy to, że Miedwiediew się z nami spotkał, daje "Nowej" jakiś immunitet? Przyznał, że nas czyta i że jesteśmy potrzebni. Ale jak zareagują na to ludzie, wobec których prowadzimy nasze dziennikarskie śledztwa? Czy presja osłabnie, czy się nasili? Czas pokaże.

Ciekawe, że na jednym spotkaniu się nie skończyło. Miedwiediew obiecał, że wkrótce udzieli "Nowej Gaziecie" wywiadu. I to pierwszego w rosyjskiej prasie.

Dlaczego akurat "Nowej"? "Bo nigdy nikomu niczego nie lizaliście" - stwierdził prezydent w stylu, w którym celował jego poprzednik.

4.

Tym razem naczelny "Nowej" został zaproszony do podmoskiewskiej rezydencji prezydenta Gorki.

"I na Kremlu, i w rezydencji zauważyłem mnóstwo nowych komputerów. Sam Miedwiediew często siedzi w internecie, prowadzi bloga i należy do tak zwanych aktywnych userów" - tłumaczy mi redaktor. "Rozumiem, że od czasów Putina zaszła tam poważna zmiana. Putin dostawał na stół teczki z tajnymi raportami od FSB, wywiadu, szpiegów i agentów. Miedwiediew też je dostaje, ale ma możliwość skonfrontowania tego z inną rzeczywistością. Z tym co myślą najbardziej wykształceni Rosjanie, którzy kontaktują się ze sobą i wymieniają informacje w wirtualnym, niezależnym od władzy świecie."

5.

Czy Muratow zrobił dobry wywiad? A to już zależy od oceniającego. Jedni twierdzą, że prezydent odpowiadał na pytania po łebkach, nie wychodząc poza protokolarny standard.

Ot, choćby to co powiedział o wyborach w Soczi, które opozycja uważa za jeden wielki skandal. Jej kandydaci są wyrzucani z list, a innym - jak Borysowi Niemcowowi - władze jak mogą utrudniają kampanię.

Oto co na to prezydent: - Na całym świecie jest tak, że niektórzy kandydaci przegrywają, kandydatury innych są zdejmowane z list wyborczych. Uważam, że takie wyraziste kampanie są dobre dla demokracji.

Czyli banał nad banały.

Albo czy władza w czasie kryzysu powinna dogadywać się ze społeczeństwem? - Porozumienie społeczne to bez żadnych wątpliwości jedna z najświatlejszych ludzkich idei, która bez wątpienia odegrała bardzo znaczącą rolę w budowaniu demokratycznych instytucji w całym świecie.

No cóż.

Jednak były też inne odpowiedzi. Pytany o sprawę Jukosa - w której na lata więzienia skazani zostali jeden z największych przeciwników Putina Michaił Chodorowski i jego współpracownicy - Miedwiediew podkreślił, że sędziowie są niezależni i nie godzi się z tym, żeby w poszczególnych sprawach zapadały wyroki, które z góry można przewidzieć.

Trudno to nazwać banałem, bo sprawa Jukosa nadal trwa. A Chodorkowski i jego drużyna oskarżani są o coraz to nowe przestępstwa gospodarcze.

- Myśli pan, że sędziowie wzięli sobie słowa Miedwiediewa do serca?

- Przeczytała go cała społeczność sędziowska i to bardzo uważnie. Wąchali, czym pachnie każda linijka i kolorowymi pisakami podkreślali określone fragmenty. To był przekaz dla wszystkich sędziów: "Jesteście niezależni" - tak komentuje sam autor wywiadu.

6.

Przypadek to czy nie, ale kilka dni po ukazaniu się rozmowy z Miedwiediewem sąd przedterminowo zwolnił Swietłanę Bachminą, prawniczkę Jukosu, matkę trójki dzieci, która od końca 2004 roku siedziała w kryminale za rzekome oszustwa. Wcześniej sądy 3 razy odrzucały jej prośby. Przez cały wyrok była przykładnym więźniem, pracowała w szwalni, nikt się na nią nie skarżył. Dlaczego sędzia wziął to pod uwagę dopiero teraz?

Na tym nie koniec. Muratow pytał Miedwiediewa, dlaczego służby podatkowe ścigają rodziny "dzieci Biesłanu". Wiele ofiar ataku terrorystycznego uczy się pod Moskwą w prywatnym liceum. Co prawda krewni za naukę nie płacą, ale ministerstwo finansów i tak chce ściągać od nich ogromne podatki. Dlaczego? Bo takie jest prawo? Czy dlatego, że szkoła należy do fundacji założonej przez Michaiła Chodorkowskiego? Prezydent i na to pytanie odpowiedział na okrągło, ale po kilku dniach okazało się, że służby podatkowe odpuściły. Przypadek?

7.

"Nowa Gazieta" zawsze była na cenzurowanym. Kremlowscy urzędnicy zawsze ją podczytywali, ale nikt się tym specjalnie nie chwalił. A tu nagle Muratow i cała jego drużyna stali się centrum uwagi. Musiały o nich mówić oficjalne media - wszak wypowiedział się sam prezydent, którego słowa należy społeczeństwu przytaczać. Jednak tuż obok oficjalnego, uładzonego przekazu zaczęła się mała burza. Przy czym gromy uderzały z prawa i z lewa.

Z jednej strony zagrożeni poczuli się konserwatyści, strażnicy twardej linii. Witalij Iwanow komentator "Izwiestii", pisząc co prawda o wydarzeniach w Mołdawii, rzucił: "Liberałowie - okcydentaliści ciągle chcą przylepić się do Miedwiediewa, ogłosić go swoim sojusznikiem".

Aleksandr Prochanow, pisarz i szef nacjonalistycznej gazety "Zawtra", zupełnie nie bawił się w aluzje:

"Żal mi Putina, któremu Miedwiediew zawdzięcza przecież karierę. Tymczasem prezydent udzielił wywiadu wrogiej Putinowi, ultraliberalne gazecie, takiej która najchętniej widziałaby go w więzieniu. (...) Dlatego zapraszam premiera! Proszę przyjść naszej propaństwowej, patriotycznej, imperialnej gazety i udzielić nam wywiadu. My opowiadamy się za silną armią, silną władzą, wielką rosyjską przestrzenią i za putinowskim centralizmem. Szanowny Władimirze Władimirowiczu, proszę przyjść. Czeka Pana cesarskie przyjęcie, szacunek, a może i pokłon. Rozmowa będzie miała charakter absolutnie propaństwowy i pro imperialny, bez żadnych aluzji i bez żadnych idiotyzmów, typu prawa człowieka".

Ciekawostka polega na tym, że Prochanow wystosował swoje "imperialne" zaproszenie na antenie rozgłośni Echo Moskwy, która jest prodemokratyczna i wyjątkowo liberalna. Ale ciosy padły i z drugiej strony.

Spotkanie Miedwiediewa i Muratowa krytykowała jedna z najbardziej cenionych komentatorek samego Echa Moskwy Ksenia Łarina. Gari Kasparow, arcymistrz szachowy, jeden z liderów opozycji mówił o słowach Miedwiediewa: "To tak jakby pomalować fasadę starego domu farbą". Politolog Borys Timoszenko: "Piękne słówka". Politolog Stanisław Biełkowski: "Kiedyś w ZSRR produkowało się wersje eksportowe żiguli. Były lepiej wykonane, ale przez to nigdy nie stały się mercedesem. Ciekawe, że Muratow dotychczas ostry krytyk władzy, gdy tylko znalazł się w jednym pokoju z Miedwiediewem, natychmiast dał się uwieść".

8.

Czy rzeczywiście? Muratow, kiedy go pytam, jaki jest prezydent, mówi: - Szybko i precyzyjnie formułuje myśli. Ma doskonałą pamięć. Prawie ze stenograficzną dokładnością cytował naszą pierwszą rozmowę.

Naczelny "Nowej" zwierza się, że czyta właśnie teraz stenogramy z posiedzeń Biura Politycznego KPZR, z czasów pieriestrojki.

- Widzę Gorbaczowa między młotem a kowadłem. Z jednej strony rzuca się na niego cała partia, biuro polityczne, cały ten beton. Z drugiej "demokraci", za to, że wszystkiego nie zreformował w ciągu jednego dnia, w ciągu jednej sekundy. Gorbi zostaje w sam. Z ortodoksami być nie chce, ale demokraci także nie dają mu wsparcia, bo ciągle żądają i ciągle mówią "mało". Co dzieje się dziś u nas? Dokładnie to samo! Wypuścili Bachminą, a krytycy mówią: "Tak? Ale dlaczego nie wypuścili jej rok temu!". Powinniśmy być obiektywni. Piętnować złe rzeczy, a doceniać dobre. Na pewno nie godzi się mówić: "Wszystko jest do d...". Tego robić nie wolno.

Patrzyłem na Muratowa ze zdziwieniem. Porównał Miedwiediewa do Gorbaczowa? Nowa pieriestrojka? Naczelny, który pochował czterech dziennikarzy, który do tej pory nie może mówić o tym spokojnie - zawsze ścisza głos, odwraca wzrok na jedną sekundę. Myślę, że spotykając się z prezydentem Rosji, przekroczył jakiś wewnętrzny Rubikon, i że nie było to dla niego łatwe. Trudno mu było potem słuchać krytyki ze strony demokratów.

9.

Jak to jest? Jednego dnia wypuszczają Bachminą, drugiego wsadzają działacza antyfaszystowskiego. Raz prezydent spotyka się z obrońcami praw człowieka, drugi raz "nieznani sprawcy" masakrują na ulicy Lwa Ponomariowa, legendarnego demokratę. Którym sygnałom wierzyć?

Muratow przestrzega przed "przegrzaniem nadziei". Jego zdaniem w Rosji zaczęła się wojna starego z nowym. Na razie nie wiadomo, która z grup interesu zwycięży. Co znaczy wojna starego z nowym? Wojna otoczenia Putina i otoczenia Miedwiediewa? - To prymitywne ujęcie sprawy. Grupy interesów przenikają się nawzajem i nie są przyporządkowane jedna administracji prezydenta, a druga administracji premiera. Obaj dogadali się w sprawie podziału władzy. Nie wiem jak, ale jestem pewny, że obaj dotrzymają umowy i nie ma żadnego konfliktu między nimi - tak uważa Muratow.

Zastanawiam się, czy ma rację. Przecież w ostatnich tygodniach w rosyjskiej polityce coś wyraźnie drgnęło. Przez niemal rok kraj miał premiera, a nie miał prezydenta. Dziś Miedwiediew coraz częściej bierze sprawy w swoje ręce i mówi to wprost: "Ja jestem prezydentem. To ja tu wydaję rozkazy". Czy to też jest element gentemen’s agreement?

10.

Wszystkich męczy pytanie, po co Miedwiediew uśmiecha się do demokratów? PR na użytek Zachodu? Eksportowe żiguli, które chce udawać mercedesa? Przestraszył się kryzysu i szuka porozumienia ze społeczeństwem?

Umówiłem się na spotkanie ze znajomym. Młody polityk, popierający Kreml i nowego prezydenta. "Prokremlowski" popiera władzę bez specjalnej ideologii, technokratycznie, dla dobra kraju i - mówiąc szczerze - dla kariery.

Lekko pomykałem ku zaułkom Kitaj Gorodu, jednej z najmilszych dzielnic rosyjskiej stolicy, pełnej przeróżnych knajp. Zauważyłem rzecz dziwną. Wszyscy moi rozmówcy mówili niemal wyłącznie o kryzysie. Tymczasem restauracje, piwiarnie i puby były pełne, przed niektórymi ustawiały się nawet kolejki. W środku ludzie walczyli o wolne krzesło. A kiedy już wywalczyli, rozsiadali się jak basze. Potoczywszy dumnym wzrokiem po sali, kiwali ręką na zagonionych kelnerów.

- A przynieście tu nam, młody człowieku, po pięćdziesiątce tequili i po pół litra piwa na głowę - żądali. (Bo warto wiedzieć, że popijanie mocnego alkoholu słabszym ma w Rosji równie gorących zwolenników co w Polsce. Rosjanie - naród epickich samorodków - wymyślili nawet w tej sprawie przysłowie: "Wodka bez piwa, diengi na wietier").

Chodzi o to, że w "demokratycznych" knajpkach za pięćdziesiątkę tequili trzeba zapłacić około 20 złotych. I tyle samo za pół litra piwa.

A oni zamawiali i zamawiali. Po każdym toaście rozmawiali coraz głośniej. O czym? Ma się rozumieć o kryzysie! Jeśli robili przerwę, to tylko po to by zamówić zakąski. Oczywiście Moskwa to nie Rosja. Ale nawet w moskiewskim kryzysie nie ma nic wesołego. Ludzie masowo tracą pracę, ceny nieruchomości lecą na łeb na szyję, dolar jest droższy z dnia na dzień.

11.

Siedliśmy z "Prokremlowskim" jednej z wypełnionych bo brzegi knajp przy ulicy Miasnickiej.

- O co chodzi Medwiediewowi? Boi się kryzysu? Czy to tylko prosty trik, by Zachód łatwiej dał kredyty?

Był zdezorientowany.

- Chodzi o to, że Miedwiediew wcale nie musiał się z nikim spotykać - powiedział. - Dotychczas nasza linia była jasna. Kraj nie jest rajem, ale musimy nieźle się postarać, żeby nie zmienił się w piekło. Mieliśmy wiele atutów, by twardo stać na tych pozycjach. Po pierwsze społeczeństwo doskonale pamięta "demokrację" lat 90. kiedy nie było co włożyć do gara. To żywe wspomnienie, które gra na naszą korzyść. Po drugie kryzys przecież nie dotyczy tylko nas.

Jest ogólnoświatowy, więc jakby obiektywny: "sąsiadowi też zdechła krowa, a mnie od razu lżej na duszy". W dodatku za miedzą mamy Ukraińców. A tam jest dopiero bardak. Zawsze można pokazać: "Proszę bardzo oto demokracja, oto prawa człowieka". I oczywiście tak się to w telewizji pokazuje. Dorzućmy do tego dumę z tego, że kraj znów jest silny. Na przykład: co prawda w fabryce samochodów spóźniają się z pensjami, ale za to nasze bombowce strategiczne wylądowały w Wenezueli. To się ludziom podoba. Tak można było grać!

12.

Może to zabrzmi brutalnie, ale "Prokremlowski" miał wiele racji. Rozmawiam z Rosjanami, czytam sondaże opinii publicznej. Nie mam złudzeń. Kreml nie musi porozumiewać się ze społeczeństwem, bo jest z nim dogadany. Kryzys, czy nie - poparcie i dla Putina, i dla Miedwiediewa jest ciągle ogromne.

Co prawda opozycja uważa, że będzie topniało. Dlaczego? Bo w Rosji obowiązywała niepisana umowa: "wy nam dajecie kiełbasę, my dajemy wam spokój z demokracją i prawami człowieka". Boję się, że opozycja jest w błędzie. Bo kiedy pytać Rosjan, co jest dla nich problemem, mówią, że kryzys, że wzrost cen, że bieda, że brak pracy, że korupcja. O demokracji i prawach człowieka wspomina 1 - 2 procent badanych.

Prawda - smutna czy nie - jest taka, że na demokracji i prawach człowieka w Rosji na razie nie udaje się zrobić wielkiego kapitału politycznego.

Pytanie, czy władza nie boi się buntu? Brakuje "kiełbasy", a więc ludzie mogą wyjść na ulice. Niejedna rewolucja już się od kiełbasy zaczęła. Tyle że nie zauważyłem tu żadnych buntowniczych nastrojów. 60 procent Rosjan pytanych o to, czy w ich mieście możliwe są protesty przeciw pogorszeniu się jakości życia, mówi: "to mało prawdopodobne".

Zresztą ustępowanie społeczeństwu w takich przypadkach nie było raczej w stylu tutejszej władzy. Jeśli działo się coś niepokojącego, to raczej przykręcano śrubę niż ją luzowano.

Kreml przestraszony widmem kolorowych rewolucji przygotował się na takie wypadki doskonale: milicja, OMON, gotowe do spontanicznych demonstracji wielotysięczne organizacje "społeczne".

Przy okazji okazało się, że to strata pieniędzy, bo na demonstracje opozycji przychodzi jak przychodziło 30, a czasem 40 osób. W każdym razie "jakby co" wszystkie te dobra są pod ręką. Tyle że owo "jakby co" się nie razie nie kroi.

Skoro tak, to dlaczego Miedwiediew rozkazał dzwonić do "Nowej"?

12.

Chodzi o to, że taki telefon z Kremla może oznaczać wszystko. Dla Dmitrija Muratowa, że jego dziennikarze będą bezpieczni, a to najbardziej go dręczy. A także to, że w Rosji zacznie się nowa pieriestrojka - o czym redaktor, jako wieloletni przyjaciel Gorbaczowa, marzy. Dla demokratów może oznaczać koniec epoki lodowcowej, dostęp do telewizji i wyjście z piwnicy na powierzchnię (jak butnie mawia Gari Kasparow: "Dajcie nam godzinę dziennie w telewizji, a po tygodniu zobaczymy"). Dla strażników twardej linii telefon do Muratowa może być zapowiedzią przetasowań na górze i groźbą odsunięcia od żłobu. Dla Prochanowa powrotem do gadaniny o "idiotycznych prawach człowieka" i zagrożeniem dla odrodzonej idei imperialnej. A dla mojego "prokremlowskiego" kolegi być może to sygnał do pracy nad tym, jak przekazać społeczeństwu nową linię.

Tyle że telefon z Kremla równie dobrze może nie oznaczać dokładnie niczego. Być nieoczekiwanym, ekscentrycznym, ale też pustym gestem. Kreml może, ale przecież niczego nie musi i nikt nie ma nad nim żadnej władzy.

Warto pamiętać, że telefony z Kremla mają w Rosji dawną tradycję. Mój ulubiony pisarz Michaił Bułhakow - kiedy zdjęto z afisza wszystkie jego sztuki, zakazano druku książek i nie przyjmowano do pracy - napisał list do władz Związku Radzieckiego. Pewnego dnia w jego domu zadzwonił telefon. Po drugiej stronie słuchawki był Stalin: - Gdzie chcielibyście pracować? W Mchacie? Złóżcie podanie, chyba się zgodzą - powiedział wódz podczas krótkiej rozmowy.

Życie Michaiła Afanasjewicza zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dostał pracę, zaczęli grać sztuki i drukować książki. Tyle że po niedługim czasie wszystko wróciło do "normy". Bułhakow znów wyleciał poza nawias, a Stalin już nigdy nie zadzwonił.

Jak będzie w przypadku redaktora "Nowej"?

Wiadomo, że Dmitrij Muratow nagle usłyszał w słuchawce: "Halo, tu mówi Kreml". Nie wiadomo jednak, co Kreml chciał przez to powiedzieć.

I w tej sprawie w Moskwie nic się nie zmieniło.