KATARZYNA ŚWIERCZYŃSKA: Dobrze było być wybitnym sportowcem w czasach PRL?
WŁODZIMIERZ LUBAŃSKI*: Zależy, co pani ma na myśli. Ja po prostu robiłem to, co było moją pasją. Fakt, że dzięki temu zwiedziłem trochę świata. Już jako 16-latek razem z Górnikiem Zabrze poleciałem do Ameryki.

Reklama

Inni mogli tylko pomarzyć o takiej przygodzie.
To prawda. Byłem prostym chłopakiem z górniczej dzielnicy, dla mnie ten wyjazd był wielkim przeżyciem. Czułem się jak w filmie. Jeżdżące po ulicach samochody różnych marek, kolorowe światła reklam, sklepy. Pierwsza w życiu coca-cola i orange juice. Nam to się w głowie nie mieściło. Tu pomarańcze jadło się najwyżej dwa razy w roku, a tam codziennie na śniadanie dostawaliśmy sok pomarańczowy. Niektórzy to się nawet pochorowali po tym soku, bo przez pierwsze dni pili do oporu.

Jakie pamiątki pan przywiózł do Polski?
O, czego ja nie przywiozłem! Wyjeżdżałem z małą torbą sportową, a wróciłem z trzema walizkami. Byłem najmłodszy, więc szybko stałem się pupilkiem Polonii. Po meczu wręcz podchodzili do mnie i wciskali dolary do kieszeni, dawali prezenty. Oczywiście chciałem obdarować czymś moich bliskich. Siostrze przywiozłem rajstopy. Chyba ze trzydzieści par. Ale to była radość. Wszyscy też na kilogramy kupowaliśmy koszulki polo zapinane na trzy guziki. U nas takich wtedy nie było. Sobie kupiłem też ortaliony. Pewnego dnia do mnie, Szołtysika i Musiałka - nasza trójka była najmłodsza – podszedł miejscowy jubiler i wskazał: „Ty, ty i ty, chodźcie do mojego sklepu, chcę dać wam prezent”. Poszliśmy, a on powiedział: ”Teraz niech każdy sobie wybierze, co chce”. Było tam dosłownie wszystko, złoto, brylanty. Czuliśmy się nieswojo, bo nie wypadało przecież wziąć zbyt drogich rzeczy. Jubiler jednak kazał nam się zupełnie nie krępować. Ja wybrałem więc złoty zegarek z małymi brylancikami, który podarowałem siostrze. Potem już jako 18-, 19-letni chłopak wiele razy wyjeżdżałem za granicę, do Anglii, Szkocji, Holandii. Ale ten pierwszy wyjazd zrobił na mnie największe wrażenie.

Piłkarze dostawali dolary podczas pobytu za granicą?
Tak, zawrotne kwoty (śmiech). Chyba jakieś 75 centów kieszonkowego na dzień. Nie wystarczało nawet na jedną colę. A propos pieniędzy, to właśnie przed lotem do Ameryki celnik pyta mnie, czy mam dewizy. Ja przerażony, o co mu chodzi? Co to są dewizy? Uznałem, że pewnie chodzi o jakieś wizy, i powiedziałem, że opiekun grupy wszystko ma.

Reklama

Jak pan wspomina igrzyska olimpijskie w Monachium w 1972?
Wielki sukces, ale i wielka tragedia, jaka tam się wydarzyła. Bardzo dobrze to pamiętam, bo do zamachu na izraelskich sportowców doszło w noc poprzedzającą ważny mecz ze Związkiem Radzieckim. Wieczorem siedzieliśmy jeszcze w jednym z pokoi i gadaliśmy o kolejnym dniu. Rozeszliśmy się przed północą. Poranek był szokiem. Wychodzimy na śniadanie, a tu żołnierze z karabinami, którzy mieli nas eskortować. Za chwilę jeszcze większy szok, bo okazało się, że kontynuacja igrzysk stoi pod znakiem zapytania. A my czuliśmy, że jesteśmy w stanie walczyć o medal. Mecz z ZSRR miał być w Norymberdze. W pewnym momencie zapadła decyzja, że mamy tam jechać. Na miejscu kilka razy wychodziliśmy na rozgrzewkę, bo ciągle dochodziły sprzeczne informacje na temat kontynuacji igrzysk. Dziś, z perspektywy czasu, wiem, że decyzja o nieprzerywaniu zawodów była słuszna. Dzięki temu terroryzm nie zwyciężył.

A wy wróciliście ze złotym medalem.
Byliśmy ostatnią grupą, która wracała z Monachium. Wzruszające powitanie na Okęciu, potem na stadionie Legii. To były wspaniałe chwile.

Czy oprócz nagród finansowych i ważnych odznaczeń mieliście jakieś dodatkowe, bardziej przyziemne przywileje? Choćby ponadplanowy kilogram pomarańczy na głowę?
Faktycznie było tak, że w mieście traktowano mnie na równi z żonami miejscowych sekretarzy partii. Bo wtedy jak coś rzucali do sklepu, to zawsze były dwie kolejki, zwykła i druga na zapleczu. Ja mogłem stać w tej drugiej. Oczywiście nic za darmo nie dostawałem, no ale stałem krócej i lepszy towar mogłem wybrać. Mam nadzieję, że nie zrobi pani z tego jakiejś sensacji (śmiech).

*Włodzimierz Lubański, ”orzeł Górskiego”, wielokrotny reprezentant Polski w piłce nożnej mężczyzn, przez wiele lat związany z klubem Górnik Zabrze, mistrz olimpijski