"Najpierw ksiądz zapytał, czy chodził do kościoła i czy zostało udzielone ostatnie namaszczenie" - opowiada siostra zmarłego Sabina. "Dziwne. Ostatnie namaszczenie, gdy nikt nie spodziewał się tragedii. A czy był religijny? Jak większość z nas. Do kościoła chodził. Od czasu do czasu" - dodaje.

Reklama

Jak pisze "Gazeta Lubuska", wówczas proboszcz zapytał retorycznie, jaki jest sens brać zwłoki Leszka do kościoła. Mszę i ostatnią drogę odprawił. Za normalną, obowiązującą w Siedlisku stawkę.

Leszek zginął pracując z kolegami przy meliroacji. Uderzyli przypadkowo w starą oponę, w której było gniazdo szerszeni. Wściekłe owady użądliły dwóch mężczyzn, Leszek, mężczyzna w sile wieku, nie przeżył.

"Nie weszliśmy do kościoła na mszę, zostaliśmy przy Leszku, obok kaplicy" - mówi anonimowo kolega mężczyzny. "Tak sobie myślę, że nawet tam, na tamtym świecie, obowiązują jakieś dziwne zasady, znajomości" - dodaje inny. "Bo w takim przypadku ksiądz jest takim jakby pośrednikiem między tym a tamtym światem. U nasproboszcz zachował się, jakby był świętym Piotrem. Schował klucz. Nie wpuścił Leszka" - tłumaczy.

>>>Uznana za zmarłą formalnie znów żywa

Proboszcz Siedliska nie ma zamiaru tłumaczyć się gazecie. Odsyła do kurii. A ta nie ma zamiaru krytykować księdza.

"Nie ma jakichś szczegółowych ustaleń, jak ma postępować proboszcz, przepisy prawa kanonicznego mówią jedynie, komu nie należy urządzać pogrzebu kościelnego" - tłumaczy "Gazecie Lubuskiej" ks. Andrzej Sapieha. "Są oczywiście sytuacje, gdy pełna ceremonia pogrzebowa jest niewskazana. Chociażby w przypadku, gdy zmarły jest wprawdzie katolikiem, ale jest niechętny w stosunku do Kościoła. Rytuał pogrzebowy przewiduje trzy formy i wybór zależy od rozeznania proboszcza" - kwituje całą sytuację.