Nie boję się samego porodu, tylko tego, że w ostatniej chwili będą mnie odsyłać od szpitala do szpitala" - martwi się 30-letnia Małgorzata Orzech z Warszawy, która termin porodu ma wyznaczony za kilka tygodni.

Reklama

Ma powody do niepokoju. Kiedy upatrzyła sobie warszawski szpital na Madalińskiego, specjalnie zdecydowała się na zajęcia w przyszpitalnej szkole rodzenia, licząc na to, że w ten sposób zagwarantuje sobie również miejsce na porodówce. Okazało się jednak, że takiej gwarancji nikt jej nie da. ”Położna prowadząca zajęcia od razu powiedziała nam, że w zeszłym roku urodziło się w stolicy ponad 3 tys. dzieci, w tym roku już w połowie roku mieli ich 2 tys. Więc musimy przygotować się na sytuację, że w dniu porodu wolnych miejsc nie będzie” - opowiada Małgorzata. Z powodu przepełnienia nie pozwolono jej nawet obejrzeć sali do porodów rodzinnych.

Ale problem nie dotyczy tylko Warszawy. ”Jesteśmy załadowani po brzegi. Nie ma żadnych miejsc, proszę dzwonić na pogotowie” - taką odpowiedź usłyszeliśmy w wojewódzkim szpitalu specjalistycznym we Wrocławiu. Podobnej informacji udzielono nam w szpitalu św. Wojciecha w Gdańsku. "Na miejsce czekają już trzy panie, więc jeśli pani dzisiaj rodzi, to nie ma nawet co próbować” - grzecznie tłumaczyła pani z izby przyjęć.

Są również szpitale, które już od razu ogłaszają na swojej stronie internetowej brak miejsc. Tak zrobił znany warszawski szpital specjalizujący się w patologii noworodków, do którego kierują się ciężarne zaczynające rodzić przed terminem. Placówka ogłosiła, że ”wstrzymuje przyjęcia pacjentek przedwcześnie rodzących, przed 37. tygodniem ciąży, z powodu braku miejsc”.

Najczęściej jednak rodząca dowiaduje się o braku wolnych łóżek dopiero na miejscu. ”Kiedy z odchodzącymi wodami płodowymi pojechałam do szpitala na Zaspie, razem ze mną przyjechały jeszcze dwie dziewczyny. Jedna taksówką, a druga autem. Była trzecia w nocy, a porodówka pełna. Dla mnie miało być ostatnie łóżko. Już miałam iść na salę, ale okazało się, że ta z karetki ma słabe tętno płodu, a druga pełne rozwarcie, a na dodatek przyjechała sama. Ja byłam z mężem, więc lekarz zapytał, czy możemy pojechać gdzie indziej” - opisuje swoje przeżycia na forum dla młodych matek internautka "Modzelka". Z jej opowieści wynika, że w Gdańsku nie znaleziono dla niej miejsca, najbliższe było dopiero w Redłowie.

czytaj dalej



Reklama

Chcąc uniknąć takiej sytuacji, Katarzyna Bobrowska z Warszawy (termin za 2 tygodnie) zdecydowała się na poród w prywatnym szpitalu. ”Kiedy lekarz powiedział wprost, że mogę wylądować w Otwocku albo w Żyrardowie, poddałam się. W czasie porodu najważniejszy jest spokój, więc wolałam zapłacić, by mieć pewność, że wszystko odbędzie się jak trzeba” - mówi Katarzyna.

W państwowych szpitalach trudno jest nawet wykupić dodatkową opiekę położnej. Małgorzata Orzech zadzwoniła do wybranej placówki już kwietniu i dowiedziała się, że do października wszystkie położne są już zajęte. ”To znaczy, że przygotowania do porodu trzeba zacząć już w trzecim miesiącu ciąży. To jakiś absurd!” - mówi.

Na dodatek w całej Polsce zamykane są odział położnicze. Tylko w województwie mazowieckim w 2007 r. na jedno łóżko przypadały 732 kobiety w wieku rozrodczym, a rok później już 829.Ministerialni eksperci nie widzą jednak problemu. ”Sytuacja nie zmienia się od lat, ale nigdy nie będzie tak, że miejsca będą czekały na rodzące. Nie ma możliwości, by zapewnić im miejsce w wymarzonym szpitalu” - tłumaczy mazowiecki konsultant ds. ginekologii i położnictwa prof. Mirosław Wielgoś. A konsultant krajowy prof. Stanisław Radowicki dodaje: ”Naszym zadaniem jest zagwarantowanie rodzenia w optymalnych warunkach. A czy będzie to szpital A czy B, nie ma większego znaczenia. Byleby był bezpieczny. Ciężarne są jednak odmiennego zdania.
”Chciałabym wiedzieć, gdzie będę rodzić. To dla mnie naprawdę ważne” - przekonuje Anna Gołaszewska z Warszawy, która będzie rodzić za 4 miesiące.