W zasadzie nie dziwię się, że mu nie ufają i traktują go podejrzliwie. Powinien być jak my. A nam ciągle coś się nie udaje, oczywiście nie z naszej winy. Autostrad w Polsce zbudować się nie da, metra też nie. Telewizja publiczna musi być syfowa jak Dworzec Centralny, a Dworzec Centralny jak szpitale. Owszem, poślemy sześciolatki do szkół, ale nie będą one sięgały biurek, bo krzesła nie przystosowane.

Reklama

W cudownym kraju wiecznych niemożności taki typ jak Jan Ołdakowski musi drażnić. Jemu się, cholera, wszystko udaje. Najpierw na absolutnie wariackich papierach wybudował Muzeum Powstania Warszawskiego, jedyne muzeum w Polsce, gdzie bez obciachu można posłać cudzoziemca. Teraz szefuje mu w niewiarygodnym stylu. Stworzył z niego najlepszą instytucję kulturalną – kolekcjonują dzieła sztuki, nagrywają płyty, kręcą filmy, robią festiwale. Nawet bufet mają stylowy.

Widać, że uwiera ich tylko powstańczy charakter instytucji, którą prowadzą – „Niewinni czarodzieje”, „Warszawa Tyrmanda” czy fetowanie Komedy i Polańskiego wychodzą ponad ten profil. Skądinąd wiem, że świetny zespół, który Ołdakowski stworzył, aż kipi od pomysłów. Niestety dobrych.

W tej sytuacji nic dziwnego, że na Ołdakowskim sprawdzają się słowa piosenki Morrisseya „Nie znosimy, gdy nasi przyjaciele odnoszą sukces”. A to czczony przez niego polityk i minister Władysław Bartoszewski, ten sam, który z uśmiechem na ustach nazywał część Polaków bydłem, przypomni sobie, że Ołdakowski jest posłem PiS, i zażąda, by politycy trzymali się od powstania z daleka, a to jedna z najważniejszych osób w warszawskim ratuszu zwierzy się dziennikarce, że „Ołdakowski nie dostanie od miasta ani grosza na swoje parady, bo jeszcze wystartuje na prezydenta”, a to wreszcie jakaś zblazowana intelektualistka wydmie wargi z pogardą, bo muzeum wyda jej się plastikowe.

Reklama

Ołdakowski, bądźmy szczerzy, nie nadaje się na polityka nie tylko dlatego, że jest gruby i nieśmiały. Przede wszystkim nie ma mentalności kaprala wypełniającego rozkazy. Poza tym kiepski z niego lizus. Ten ledwo widoczny grymas warg i drwinę w jego głosie doskonale wyczuwają żołnierze PiS, którzy nie mogą mu darować, że nie wstąpił do partii, nie broni jej na każdym kroku, a w muzeum nie zatrudnił kwiatu pisowskiej młodzieży. Dlatego nigdy nie pozwolą mu kandydować na prezydenta Warszawy.

Ołdakowski nie musi być politykiem. Prowadził kiedyś najmodniejszy, kultowy wręcz, klub Warszawy i mógłby do tego wrócić. Ołdakowski, niestety, musi być politykiem. W dniu, w którym przestanie być posłem, Hanna Gronkiewicz-Waltz wyrzuci go bowiem z muzeum i stanowisko da jakiemuś młodzianowi od ministra Nowaka. A wtedy wszystko wróci do polskiej normy – Bartoszewski będzie zachwycony, a festiwale szlag trafi.

Kilka lat temu nazwałem Jana Ołdakowskiego moim Człowiekiem Roku. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Wiem, że Ołdakowski powinien być prezydentem Warszawy, bo się na tym zna i świetnie to czuje. Jestem skądinąd przekonany, że gdyby został ministrem transportu, to budowa autostrad okazałaby się przedsięwzięciem dziecinnie łatwym.

Wiem jednak, że tak się nie stanie. Ołdakowski, wyrzut sumienia polskich nieudaczników, prędzej podzieli los Krzysztofa Skowrońskiego. Szkoda.