Pięć lat temu, kiedy wybierano po raz pierwszy szefa unijnej dyplomacji, na giełdzie dziennikarsko-politycznej były wielkie nazwiska: Tony Blair, David Milliband, Carl Bildt. Ostatecznie wybór padł na nieznaną szerszej publiczności Catherine Ashton. Kim jest Ashton? – zadawano pytanie. Cathy? To chyba żart? - komentował Nigel Farage. Ashton, która przez rok była brytyjskim komisarzem w KE i członkinią Izby Lordów, ten awans zawdzięczała temu, że była socjalistką (a to stanowisko za sprawą umowy miało przypaść socjalistom), a przede wszystkim swojej płci. Dyktat parytetów wymagał, by wśród unijnej wierchuszki znalazła się jakaś kobieta. Stąd właśnie Ashton, która przez następnych pięć lat była bez przerwy krytykowana za nijakość, brak wyrazistych poglądów i nieudolność.

Reklama

Teraz jej następczynią ma zostać Federica Mogherini, włoska minister spraw zagranicznych. 41-letnia absolwentka politologii ma zaledwie kilkumiesięczny staż na stanowisku ministra. I z takim wielkim doświadczeniem ma pokierować dyplomacją unijną! W Brukseli ponoć jest nacisk, by stolice krajów członkowskich desygnowały na swoich komisarzy kobiety. Bo ta sama Komisja Europejska, która parytety uczyniła jednym ze swych priorytetów, będzie prawdopodobnie w nowym rozdaniu jeszcze bardziej zmaskulinizowana niż ta kończąca kadencję. Stąd możliwy awans dla Mogherini.

W ten sposób doszliśmy do jednej wielkiej aberracji. Liczyć się ma nie doświadczenie, wiedza, umiejętności, ale płeć. Terror parytetów sprawia, że eksponowane i ważne stanowiska mają przypadać wziętym niemal z łapanki kobietom. A te, niestety, są na ogół kiepskie. Przykład Ashton jest tego potwierdzeniem. W Polsce też mieliśmy na czele resortów kilka pań, zawdzięczających stanowisko parytetom bardziej niż umiejętnościom, które też się nie sprawdziły. Takie sytuacje są przykładem instrumentalnego traktowania kobiet w myśl zasady "dajcie mi jakąś babę do zapchania parytetowej dziury". I wodą na młyn dla tych patriarchalnie nastawionych polityków, którzy uważają, że kobiety nie nadają się do polityki. W efekcie szkodzi to wszystko pozycji kobiet.

A przecież są przykłady silnych i mądrych kobiet, które nie wspomagając się parytetami, zrobiły wielką polityczną karierę. Margaret Thatcher zawdzięczała swój sukces osobistym cechom, a nie faktowi, że jest kobietą. Podobnie Madeleine Albright, Condoleezza Rice czy Hillary Clinton. W Europie mamy świetną hiszpańską byłą minister, Anę De Palacio, byłą prezydent Łotwy Vairę Vike-Freibergę czy obecną chorwacką szefową MSZ,Vesnę Pusić, nie mówiąc o naszej Zycie Gilowskiej chociażby.

Nie twierdzę, że pani Mogherini jest pozbawiona zalet czy inteligencji. Brak jej jednak na pewno doświadczenia politycznego. Unia Europejska i jej sąsiedztwo są w zbyt trudnej sytuacji (wojna na Ukrainie, niestabilna sytuacja na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej), by dokonywać teraz eksperymentu na żywym organizmie. A tym byłoby obsadzenie w roli szefa unijnej dyplomacji kogoś z tak znikomym doświadczeniem.

Sami Włosi boją się, że ich "ministrę" będzie łatwo, zbyt łatwo ograć. Kobiety do polityki i do Komisji Europejskiej? Jasne, jak najbardziej. Ale tylko te, które mają kompetencje. W przeciwnym razie dojdziemy do powtórki z socrealistycznego wynalazku "kobiety na traktory". Żeby było jasne: te same kryteria stosuję do mężczyzn

CZYTAJ WIĘCEJ: Taśmy pomogły Sikorskiemu? "Wreszcie przejrzał na oczy" >>>