W środowisku intelektualnym zawrzało. Miniskandal rozbudził rozespany świat, który do tej pory rzadko lądował na tabloidowym Pudelku. Trafił tam kilka dni temu. Wydarzenia, którego bohaterami, ale i autorami, stali się pisarz Ignacy Karpowicz oraz krytyczka literacka Kinga Dunin, nie tylko uruchomiły lawinę plotek, lecz także po raz kolejny zmusiły do postawienia pytania: co przystoi elicie? Na co mogą sobie pozwolić ci, którzy przynależą do świata kultury, bądź co bądź, wysokiej, a przynajmniej do tej pory w takiej roli się ustawiali – Kinga Dunin nadawała ton debacie publicznej dotyczącej polskiego feminizmu, IgnacyKarpowicz otrzymał Paszport Polityki, a obecnie drugi raz był nominowany do znanej Nagrody Literackiej Nike.
Znalazły się tu wszystkie elementy klasycznej opery mydlanej: pieniądze, seks, gwałt oraz robienie kariery przez łóżko. Obydwoje poszli na całość. Najpierw ona na swoim profilu na Facebooku oskarżyła Karpowicza, że nie oddał jej 13 tys. zł, a na jej grzeczne prośby o zwrot pieniędzy odpowiedział: „S...dalaj”. Już kilka godzin później kilka feministek poparło Dunin, ogłaszając bojkot środowiskowy, przekonując, że nie podałoby ręki pisarzowi. Akcja rozwijała się szybko – autor „Ości” odpowiedział z przytupem. Oskarżył Dunin nie tylko o regularne molestowanie seksualne, lecz także o gwałt. Napisał o tym w długim liście, również opublikowanym na Facebooku. Na marginesie dodał, że przelał jej już pieniądze.
Na kolejną odsłonę skandalu publiczność nie musiała długo czekać. Po kilku godzinach krytyczka literacka odbiła piłeczkę. A jej zemsta była skuteczna. Dunin poinformowała bowiem wszystkich, iż pisarz jest w związku z sekretarzem Nagrody Literackiej Nike. Sekretarz jest też osobą zamawiającą teksty o książkach w GW, co zapewniło Karpowiczowi promocję, jakiej raczej nie doczekaliby się inni pisarze – napisała. Broniła się, że pisząc wcześniej o długu, nie upubliczniała sprawy, tylko poinformowała o nie j na prywatnym profilu w portalu społecznościowym.
Sęk w tym, że na tym profilu znajomych ma wielu – nie tylko literatów, ale i dziennikarzy. Trudno było oczekiwać, że taka wiadomość się nie rozniesie, nie wejdzie do mainstreamu. Ludzi, którzy znają mechanizmy mediów, grzechem byłoby podejrzewać o tak dalece posuniętą naiwność.
Fejsbukowa telenowela w wykonaniu guru feministek i nagradzanego pisarza wzbudziła zażenowanie. Jak pisze jeden z dziennikarzy w portalu NaTemat.pl, nawet celebryci są w szoku. I dodaje, że takiego prania brudów jak ten „literacki seksskandal” nie urządzili ani Majdan z Dodą, ani Frytka.
Dyskusja rozgorzała w najlepsze. Czy pisarzom wypada się publicznie obrzucać takim błotem? A może to promocja książki, która zrodziła się w głowie szalonego PR-owca?
Dziś każdy scenariusz wydaje się realny. Historia pokazała, jak przenikają się z pozoru odległe sobie światy. Bagienko celebrytów, sprzedających intymność dla medialnej sławy, znalazło się w jednym miejscu z intelektualnym Olimpem. Wszyscy utknęli w tym samym szlamie. Zaburzony został porządek rzeczy. Intelektualiści zaczęli używać języka, który nie pasuje do ich roli społecznej. A odbiorcy pozostali bezradni, nie wiedząc, jak odczytać ich wyznania.
A może historia nie jest bardziej wyuzdana, tylko to nas, odbiorców, bulwersuje bardziej? Bo od kogoś, kto chce być autorytetem, oczekujemy innych standardów.
Inteligent w depresji
– To przejaw frustracji obecnych intelektualistów – tłumaczy prof. Wiesław Godzic z SWPS. Medioznawca uważa, że intelektualiści sami zaczęli się zachowywać jak wyznawcy kultury tabloidowej, z której do tej pory kpili. – Stracili władzę, a rząd dusz przejęły nic nieznaczące gwiazdki znane z tego, że bywają na salonach. To ich słuchają ludzie. A nie tego, co ma do powiedzenia, nawet dobry, pisarz – dodaje.
O frustracji – zwłaszcza seksualnej – mówiono też w kontekście najnowszego „wyznania” Rafała Ziemkiewicza. Czy to z braku umiejętności posługiwania się mediami – choć akurat jego trudno o to podejrzewać – czy też w ramach przemyślanej strategii ten publicysta, który pretendował do miana guru intelektualnego prawicy, również wywołał obrzydzenie. W odróżnieniu od Dunin i Karpowicza, którzy swą prywatną telenowelę rozgrywali na Facebooku, Ziemkiewicz uzewnętrznił się na Twitterze. Dla niewtajemniczonych: tu na gorąco komentuje się otaczającą rzeczywistość, na żywo omawia wydarzenia z realu, a wszystko w zaledwie 140 znakach. Liczy się refleks, zwięzłość i błyskotliwość, którą obserwatorzy nagrodzą retweetem. Pełno tu mistrzów ciętej riposty, współczesnych twórców e-haiku, ale i zwykłych hejterów.
Zawiedzie się ten, kto liczy wyłącznie na kulturalną i merytoryczną dyskusję. Pyskówki, wulgaryzmy – nawet na kontach znanych z mediów postaci – są tu na porządku dziennym. W tym komentatorskim tyglu rzadziej jednak niż na Facebooku wpuszcza się followersów do domu i odsłania prywatne życie. Ziemkiewicz nie miał oporów i zrobił to w konwencji grubiańskiego żartu. Komentując doniesienia o zakonniku oskarżonym o gwałt na nieprzytomnej dziewczynie, rzucił: „No cóż, kto nigdy nie wykorzystał nietrzeźwej, niech rzuci pierwszy kamień... Ale jak zakonnik to kara konieczna”. I lawina „kamieni” ruszyła. A wraz z nią medialne zainteresowanie. Ziemkiewicza ustawiono w jednym szeregu z Januszem Korwin-Mikkem i Andrzejem Lepperem. Padło wiele mniej lub bardziej trafnych oskarżeń. Ale Ziemkiewicz się zanadto nie przejął. Nie odkręcał, nie przepraszał, brnął dalej. Jego komentarz o gwałcie i nietrzeźwej obiegł większość mediów. Publicysta przez dwa dni „świecił” nazwiskiem i twarzą.
CZYTAJ WIĘCEJ: Rafał Ziemkiewicz zarechotał na Twitterze>>>>
– Inteligentowi zawsze zależało na tym, żeby zaistnieć w powszechnej wyobraźni – mów Leszek Jażdżewski, redaktor naczelny magazynu „Liberte!”. Jeszcze kilka lat temu gwarantem medialnej kariery było wygłoszenie prowokującej tezy o końcu historii czy współodpowiedzialności Polaków za Holocaust. Ale dziś, żeby zaistnieć, trzeba czegoś zupełnie innego. – Ekshibicjonizmu, prania brudów, personalnych ataków, mocnych stwierdzeń wypowiadanych dla samej siły uderzenia. To kompromitujące dla intelektualistów, którzy tej pokusie ulegają – mówi Jażdżewski.
Granica obciachu w życiu publicznym dawno jednak została przesunięta. W dół. Kultura „wysoka” przegrywa z tą „niską” nawet na odcinku, w którym jeszcze do niedawna zwyciężała, czyli w mikroświecie elit. Okazuje się, że kariera przez obciach jest możliwa nawet dla środowiska intelektualnego. Dr Karolina Wigura, współzałożycielka „Kultury Libralnej”, podkreśla, że przyczyną takiej sytuacji jest relatywnie niewielka liczba miejsc, których wymagania są naprawdę wyśrubowane, do których oczekiwań się aspiruje.
Gdyby nie media, chętnie bazujące na szybkim newsie z Twittera czy Facebooka, współczesny ekshibicjonizm nie wyglądałby tak samo.
– To jakby rozmowy, które kiedyś prowadzono przy stole podczas posiłku przenieść nagle na poziom, gdzie widzą je wszyscy i wszyscy mogą w nich uczestniczyć – mówi Wigura.
Oczywiście żyjemy w demokracji, zatem pojawiają się bardzo różne wypowiedzi i nie warto się temu dziwić. Ale np. w Niemczech – jak tłumaczy publicystka – debata w niektórych mediach jest na takim poziomie, że nie tworzy pokusy sięgania po takie narzędzia. Sama Wigura była dziennikarką tygodnika „Europa”, pierwszego bodaj w Polsce przykładu tego, że kultura wysoka z niską mogą się spotkać w jednym miejscu. Tygodnik, w którym zagościły najbardziej znane nazwiska światowych intelektualistów, współistniał z „Faktem”, bulwarówką z prawdziwego zdarzenia, której lektura zaczynała się od skandalu i kończyła na oglądaniu zdjęcia modelki na ostatniej stronie. Towarzystwo pań topless wysublimowanemu tygodnikowi dodawało pikanterii, ale nie zaszkodziło. Być może dlatego, że dwa światy nie łączyło jednak nic oprócz fizycznej bliskości.
Klikam, więc jestem
Tymczasem seksskandal w środowisku literatów czy wynurzenia Ziemkiewicza to kolejny przejaw coraz silniejszego przenikania się dwóch z pozoru odległych światów. Ale nie tylko. – Wydaje się, że ulega głębokiej przemianie fundamentalny dla państwa liberalnego podział na publiczne i prywatne – mówi Wigura.
Ekshibicjonizm, sprzedawanie intymnych wyznań, ocierające się o obciach w środowisku elit intelektualnych, nie jest oczywiście szczególnie nowy.
– Od wieków plotkowało się o zdradach, rozwodach, łóżkowych ekscesach. Zdarzało się, że bohaterowie tych plotek sami chwalili się swoimi ekscesami – zauważa Marta Stremecka, współzałożycielka „Faktu”, obecnie współwłaścicielka wydawnictwa Czerwone i Czarne.
Różnica jest jedna – w dobie internetu i nowych mediów skala i szybkość rozpowszechniania się informacji są nieporównywalnie większe. Plotka czy news rozprzestrzenia się błyskawicznie, rozlewając po ogólnopolskich serwisach informacyjnych i portalach społecznościowych.
Te ostatnie sprzyjają zacieraniu wszelkich granic. Między tym, co publiczne, a tym, co prywatne. I między tym, co uchodzi wykształconemu człowiekowi na poziomie, a co nie. – Portale społecznościowe tworzy w domyśle grono znajomych. Ale to złudne przeświadczenie – mówi Urszula Jarecka, socjolog z IFiS PAN. Najlepszym tego dowodem jest pojawienie się nowego zawodu – czyściciela społecznościówek, który usuwa raz na zawsze kompromitujące posty. O ile bowiem w przypadku wpisów na blogu, które są dłuższe i zwykle zaplanowane, można mówić o przemyślanej strategii, to w społecznościówkach trudno intencje autora jednoznacznie ocenić. – Łatwiej tu o spontaniczne, nieprzemyślane pisanie. Tu liczy się refleks, zwięzłość. Równie dobrze możemy mieć do czynienia ze zwykłą wpadką, gafą, jak i cyniczną grą obliczoną na wywołanie skandalu – dodaje Jarecka. Można zrobić to w emocjach, można po pijaku albo zupełnie świadomie, z cynicznym przeświadczeniem, że handel się opłaci. Parę słów, jedno zdjęcie, enter – i to co, do tej pory było prywatne, idzie w świat.
Przekonał się o tym właściciel regionalnego browaru, który w przypływie emocji napisał na Facebooku ordynarny komentarz po wypowiedzi Dariusza Michalczewskiego. Bokser poparł pary homoseksualne w ich walce o prawo do adopcji dzieci. Markowi Jakubiakowi się to nie spodobało. I choć jego wpis na profilu wisiał zaledwie kilka godzin, wywołał skandal i skończył się środowiskowym bojkotem Ciechana z jednej i wyrazami poparcia dla tej piwnej marki z drugiej strony. A – przy okazji – medialnym rajdem właściciela browaru po wszystkich telewizjach w kraju.
– W naszym społeczeństwie nie ma już powszechnego ostracyzmu. Dziś już trudniej zaszokować – przekonuje Urszula Jarecka. – W Polsce nawet jeśli jedna grupa wyrzuci ze swojego grona autora skandalu, to zaraz znajdzie się inna, która przygarnie go, bo będzie w tym widziała swój interes – mówi.
Elita zaprasza do łóżka
Umiejętniej już, choć prawdopodobnie (ocenić da się to po latach) ze stratą dla swojego wizerunku, posłużył się „kulturą niską” w ostatnim czasie inny pisarz Wojciech Kuczok, laureat nagrody Nike za głośną powieść „Gnój”, a także – jak Karpowicz – Paszportu Polityki. Przez pewien czas uznawany za przedstawiciela młodego zbuntowanego pokolenia, do szerokiej publiczności wrócił po długiej nieobecności, ale nie za sprawą nowej książki, tylko po intymnym wywiadzie. Razem z żoną Agatą Passent Kuczok opowiedział w jednym z pism o miłości, która spadła na nich jak grom z jasnego nieba, i o namiętnym seksie: przez pół roku, jak chwalił się pisarz, nie wychodzili z łóżka.
Intymne relacje opisał też niedawno założyciel Krytyki Politycznej, Sławomir Sierakowski. Napisał, że rozstał się ze swoją partnerką, i przy okazji uderzył się w pierś, że ją wykorzystywał intelektualnie. Bo pomagała mu w pisaniu, umawiała dla niego wywiady, była jego partnerką intelektualną, ale pozostawała w cieniu. Sierakowski co prawda nie trafił ze swoją historią na Pudelka, ale rozpoczął debatę o tym, co publiczne, co prywatne. Agnieszka Graff wskazywała w felietonie w „Wysokich Obcasach”, że „Cveta nie wyraziła na taką publikację zgody. »Podziękowania« Sierakowskiego sprawiły, że Cveta Dimitrova zaczęła funkcjonować w przestrzeni medialnej jako ofiara jego wyzysku, a przede wszystkim jako bohaterka jego opowieści”.
Felietonistka dodawała, że „w sferze prywatnej, a także na śliskiej granicy między prywatnością i sferą publiczną, odbywa się wyzysk, dochodzi do przemocy i nadużyć, toczy się nierówna gra o władzę i znaczenie. Prywatne jest polityczne – to jasne. Feminizm jest od tego, by te mechanizmy ujawniać, analizować, rozliczać winnych i wspierać ofiary wyzysku. Nie znaczy to jednak, że wszystko, co dzieje się między dwojgiem ludzi, jest polityczne. Ani że to, co intymne, ma być koniecznie publiczne. A już na pewno nie jest tak, że w imię feminizmu mamy prawo publicznie wałkować czyjąkolwiek prywatność. Walki o sprawiedliwość nie toczy się cudzym kosztem”.
Wydaje się, że Cveta Dimitrova na tej historii zyskała (przynajmniej w sferze publicznej), przestała widnieć jedynie jako tłumacz tekstów znanych intelektualistów, zaistniała jako samodzielna publicystka. Czy tak Sierakowski chciał spłacić dług wobec byłej partnerki?
Strażnicy dobrego smaku
– Intelektualista ma formułować prawdy ogólne, promować idee, celować w uniwersalny przekaz, bo jego zadaniem powinno być obiektywizowanie doświadczeń. Nie wyklucza to wplatania prywatnych anegdot, korzystania z własnych doświadczeń, ale to powinno mieć uzasadnienie, cel. A nie tylko lansowanie siebie – mówi Jarecka i dodaje:
– Coraz mniej osób wśród przedstawicieli elit stoi na straży dobrego smaku.
Wygląda na to, że w środowisku intelektualistów większym obciachem jest występ w „Tańcu z gwiazdami” niż publiczne pranie brudów językiem z rynsztoka.
Oczywiście upublicznianie życia prywatnego nie zawsze musi być obciachem. – Granica jest bardzo cienka, ale postawiłbym ją w tym momencie, kiedy opowiadając swoje sekrety, nie robi się nikomu krzywdy. Albo kiedy cel jest inny niż wzbudzenie zainteresowana samym sobą czy zemsta – mówi prof. Godzic. I dodaje, że może chodzić o pokazanie mechanizmów życiowych, dać świadectwo czegoś.
Takim niejednoznacznym przykładem jest choćby prof. Jadwiga Staniszkis. Socjolog, która istniała bardzo długo tylko w wymiarze polityczno-intelektualnej debaty publicznej, podzieliła się bardzo intymnymi przeżyciami. W autobiograficznym wywiadzie opowiedziała m.in. o burzliwym, pełnym przemocy związku z pisarzem Ireneuszem Iredyńskim.
„Bił mnie smyczą czy pękiem kluczy »karał« mnie, nawet jakieś blizny po tym zostały, ale to była taka gra między nami” – opowiada Staniszkis w wywiadzie rzece z Cezarym Michalskim.
– Staniszkis jest silną kobietą, nie obawiała się mówić prawdy, bo nie miała czego. Doskonale wiedziała, że wywiad ma mieć charakter autobiograficzny, nie epatowała. Wyznania dotyczące jej związku z Iredyńskim to tylko jeden z elementów jej opowieści. Po latach rozbroiła tykającą bombę, bo o mężu awanturniku i ich toksycznej relacji w środowisku od dawna się plotkowało – przyznaje Stremecka z wydawnictwa Czerwone i Czarne, które opublikowało wywiad. Jej zdaniem szczerość się opłaciła. Odbiorca, który Staniszkis znał dotąd jedynie jako zimną panią profesor z telewizji, posługującą się trudnym językiem, nagle dostrzegł jej ludzką twarz. Staniszkis okazała się normalną kobietą, z dramatyczną historią w życiorysie, która mówi z rozbrajającą szczerością „bił mnie, ale go kochałam”.
– Obciachem jest natomiast świadome przekroczenie reguł społecznych, lekceważenie pewnego społecznie przyjętego kodu – tłumaczy prof. Godzic. Ten kod złamał ostatnio prof. Jan Hartman, wykładowca najstarszej uczelni w kraju, który w kuriozalnym felietonie podjął dyskusję na temat legalizacji kazirodztwa. Postulat, w ustach przedstawiciela nawet tak frywolnej formacji jak Twój Ruch Janusza Palikota, zabrzmiał absurdalnie. Po medialnej burzy władze partii wyrzuciły go ze swoich struktur.
Co się stanie z bohaterami najnowszej telenoweli? Konsekwencji można się spodziewać poważnych. Dunin, donosząc o związku, nie tylko rzuciła cień na najbardziej prestiżowy w Polsce konkurs dla literatów, ale jeszcze najpewniej w ten sposób zablokowała jej przyznanie byłemu przyjacielowi. Już teraz nagroda Nike ma łatkę środowiska wzajemnej adoracji, honorującego się nawzajem nagrodami. W niedzielę wszystko się wyjaśni.
– To burza w środowiskowej szklance – studzi emocje Stremecka.
I rzeczywiście, statystyczną panią Zosię czy panią Krysię seksualne relacje utytułowanego pisarza i guru feministek obchodzą tyle, co zeszłoroczny śnieg. Podobnie jak wynurzenia na temat seksu z nietrzeźwą „jakiegoś tam Ziemkiewicza”. Dla zwykłego zjadacza chleba, z nosem przykutym do ekranu telewizora, o wiele bardziej ekscytujące będzie prywatne życie pseudogwiazdy, którą zobaczy w wieczornym show na parkiecie. I nie zmienią tego seksskandale czy językowo-publicystyczne piruety, choćby były najbardziej widowiskowe. Więc inteligent, który walczy o poklask w tłumie, jest i tak skazany na porażkę.