Zdaniem Migalskiego naturalnie jest to, że wojny w partii rządzącej "nasilają się dopiero jakiś czas po dojściu do władzy".

Dopiero po pewnym czasie, po obsadzeniu ministerstw, województw itd. te frakcje rozglądają się i widzą, że jedna dostała więcej, inna mniej. I następuje zwrócenie wrogości do wewnątrz. W przypadku PiS głównym wrogiem przestaje być PO, ale staje się nim kolega z rządu, który obsadził swoimi ludźmi więcej spółek, wojewodów lub innych ważnych urzędników. PiS wszedł już w taką formułę i powodzenie całej formacji stało się mniej istotne - powiedział "Super Expressowi" Migalski, który w 2009 roku został wybrany z list PiS do europarlamentu.

Reklama

Jego zdaniem PiS nie przegrywa z opozycją, tylko "sam ze sobą". Odsuną go od władzy właśnie te frakcje. Choć ich skład i miejsce będzie się zmieniało - ocenił Migalski.

Reklama

Jego zdaniem w obozie partii rządzącej nie zmieni się pozycja "zakonu PC", który pozostaje najsilniejszy.

Choć wbrew pozorom wcale nie musi się to podobać prezesowi. Jarosław Kaczyński bardzo dba o to, żeby te frakcje wzajemnie się równoważyły. Niektóre osłabia, niektóre wynosi. Niekiedy miesza szyki wszystkim, stawiając na politycznych singli - uważa politolog.

Silni "radiomaryjni"

Według niego na drugim miejscu w PiS są "radiomaryjni".

Ta frakcja jest dość luźna. Tyle że to naprawdę spora grupa posłów, którzy orientują się na o. Rydzyka. Wiedzą, że ich obecność na listach i siła w regionie jest bardziej uzależniona od wsparcia Radia Maryja niż samego prezesa PiS - ocenił Migalski, który wymienia jednocześnie najbardziej znaczących polityków tej frakcji jak Antoni Macierewicz czy Jan Szyszko.

I choć szef MON jest trochę odrębnym bytem, to mieści się w najszerszej wersji tej frakcji. Im wyraźnie więcej uchodzi. To, że zachowują swoje stanowiska, nie wynika z tego, że prezes Kaczyński nie widzi, że PiS szkodzą. Widzi. Czuje jednak, że pozbycie się ich może wywołać kolejne problemy. Macierewicz jest zarazem liderem frakcji smoleńskiej - dodaje.

Reklama

Gdyby Macierewicza z PiS kiedyś wyrzucono albo pomniejszono jego znaczenie, ludzie i wyborcy z frakcji smoleńskiej bardziej wierzyliby Macierewiczowi niż nawet Kaczyńskiemu. To ich odróżnia. Z grubsza łączy ich to, by "dopaść morderców Lecha Kaczyńskiego, którzy skryli się w Platformie". Na przeciwnym biegunie jest środowisko kontestujące te dominujące grupy, szukające jakiegoś oparcia w pani premier albo prezydencie, ale nie znajdują w nich poparcia - powiedział Migalski.

"Biali ludzie" i "ziobryści"

Dodaje, że kiedy był w PiS, określano takich posłów zabawnie i złośliwie wobec reszty "piśmiennymi".

Teraz nieco brzydziej, mówi się o nich "biali ludzie", by podkreślić, że chodzi o tych cywilizowanych, umiarkowanych konserwatystów. Prezydent nie pali się do roli lidera, zatem chcieliby widzieć w niej Jarosława Gowina... - wyjaśnia Migalski.

Były europoseł obok "białych ludzi" wyróżnia też frakcję "ziobrystów"'.

Ziobro deklaruje na każdym kroku podległość i posłuszeństwo prezesowi PiS, ale w tym samym momencie w regionach i spółkach Skarbu Państwa buduje swoje środowisko, które jest mu posłuszne. Buduje się sprytniej i skuteczniej niż Gowin - mówi Migalski.

Skomentował on także ostatnie odwołanie prezesa PZU, który wg. "Super Expressu" był "ziobrystą".

To, że zareagowano i odwołano, pokazuje, że w PiS dostrzeżono problem. Gdyby nie uznano, że "ziobryści" stali się zbyt silni, nie byłoby tej dymisji - uważa Migalski.