Jak miała działać nowa broń? Po pierwsze - i najważniejsze - jej celem nie było zabijanie. Projekt zakładał, że wystarczy zrzucić pocisk na atakowany teren, a chemikalia, którymi jest nafaszerowany, przenikną przez skórę i system oddechowy do krwi żołnierzy i sprawią, że ci... zniewieścieją.

Reklama

"To miało być coś w rodzaju afrodyzjaku, który - oprócz tego, że zwiększa popęd seksualny - sprawia, że mężczyźni stają się atrakcyjni dla swoich kolegów" - tłumaczy Edward Hammond z organizacji Berkeley's Sunshine Project, który odkrył zamiary wojskowych.

Na taki pomysł wpadły Siły Powietrzne USA tuż po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej w latach 90. Air Force's Wright Laboratory z Dayton w stanie Ohio, czyli laboratorium wojskowe amerykańskiego lotnictwa, było gotowe wydać na badania nad tzw. gay-bomb aż 7,5 mln dolarów (22,5 mln zł).

Pentagon potwierdził amerykańskiej telewizji CBS, że lotnictwo rozważało taki pomysł i chciało na to pieniędzy. Wojskowi przyznali jednak, że po dłuższym zastanowieniu projekt odrzucili. Zapewnili też, że nigdy nie wprowadzą w życie takich projektów.

Dlaczego? Bo - jak twierdzą - wydało im się to po prostu nieetyczne. Ale Geoff Kors z organizacji Equality California (Równość Kalifornia) twierdzi, że Pentagon po prostu poszedł po rozum do głowy. "W historii naszej armii wielu bohaterskich żołnierzy było gejami lub lesbijkami. Jest więc naiwnością myśleć, że jeśli zmieni się człowieka w homoseksualistę, to na polu bitwy stanie się bezużyteczny" - mówi Kors. Dodaje, że nie ma jednoznacznych dowodów, że jakiekolwiek chemikalia potrafią heteroseksualistę zmienić w geja.

Reklama