p

Tomasz Burek*

O powieściowym cyklu Janusza Krasińskiego

Powieść Janusza Krasińskiego "Przed agonią" (Arcana, Kraków 2005) stanowi ostatnie ogniwo cyklu, rozpoczętego wiele lat temu powieścią "Na stracenie" (Versus, Białystok 1992), a kontynuowanego w powieściach: "Twarzą do ściany" (Czytelnik, Warszawa 1996) i "Niemoc" (Prószyński i S-ka, Warszawa 1999).

Reklama

Nie możemy wiedzieć z pewnością stuprocentową (nawet sam autor chyba tego nie wie), czy nie pojawią się dalsze tomy. Wolno jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że powieść "Przed agonią" stanowi rzeczywiście domknięcie cyklu i wieńczy to wyjątkowe literackie przedsięwzięcie.

Wyjątkowe, bo w obecnych czasach już się nie pisuje ani nie czytuje zespołu utworów o takich rozmiarach (w sumie dwa tysiące stron gęstego druku!), nie podziwia się cyklów literackich, które wchłonęły i pochłonęły całe właściwie życie swego twórcy, splatając w przykuwający uwagę sposób tok wynurzeń autobiograficznych z szerokim epickim tłem, los pojedynczy z historią. Owszem, pasjonowało się wielkimi cyklicznymi powieściami stulecie XIX, świeciły one jeszcze mocnym blaskiem do połowy stulecia XX, ale później zaczęły zamierać. Wszakże wyjątkowość literackiego projektu Janusza Krasińskiego nie polega jedynie na ożywieniu i odnowieniu formy cyklicznej. Polega również - a może przede wszystkim - na obejmowaniu i anektowaniu tą formą, rozrastającą się z tomu na tom niejako organicznie, dziedziny treści, problemów i tematów o znaczeniu niezwykle doniosłym z innego niż czysto literacki punktu widzenia.

Końcowe ogniwo cyklicznej powieści Krasińskiego zachęca do spojrzenia wstecz, na jej ogniwa początkowe i środkowe, i zapytania o całość: czym ty w gruncie rzeczy jesteś, tetralogio? Odpowiada: Trenem, klątwą, świadectwem, diagnozą, sprzeciwem i wszystkim tym naraz. Otóż jest trenem, żalem w starodawnym znaczeniu tego terminu, czyli próbą utrwalenia pamięci o pomordowanych, okaleczonych, zgubionych bezpowrotnie z winy dyktatury komunistycznej w okresie co najmniej 1939-1984, które to daty wyznaczają czasową ramę opowieści. Ale też jest równocześnie klątwą rzuconą na stalinowskich oprawców i zamaskowanych bądź jawnych spadkobierców ich metod i mentalności. Jest świadectwem gorzkiej prawdy, zapisem "doświadczenia dwu zbrodniczych systemów, z których jeden został jakoś rozliczony, drugi zaś nie" ("Przed agonią", s. 21). W świetle powyższego cytatu motywującym powodem, natchnieniem i celem tak obszernej, wieloczęściowej całości, innymi słowy jej intelektualnym i moralnym programem, okazał się być, noszący z pozoru wszelkie znamiona donkiszoterii, sprzeciw wobec postkomunistyczno-amnezyjnej formacji kulturowej, która zdobyła władzę nad umysłami w III RP, złośliwie etykietując i marginalizując ratowników zbiorowej pamięci.

Reklama

Wreszcie jest ten wieloksiąg diagnozą różnych przykrych a uporczywych procesów gnilnych i degrengolad, które w życiu narodu spowodowało satelickie, na wpół sowieckie państwo, PRL-em nazwane. Pośród owych diagnoz bodaj najważniejsza, a w każdym razie najbardziej środkami powieściowymi rozbudowana, dotyczy wymiany powojennych elit, ich "zborsuczonego", jakby to Witkacy określił, charakteru, ich przegrupowania, przepoczwarzania się, czasem w rejestrze górnym i chmurnym, częściej - w rejestrach diablo niskich, tragifarsowych.

Czwarta powieść cyklu, "Przed agonią", zaczyna się banalną z pozoru informacją o kłopotach zdrowotnych Szymona Bolesty ("Od pewnego czasu coś niedobrego działo się z jego jelitami"), znanego nam z poprzednich tomów głównego tu bohatera literackiego, postaci fikcyjnej, będącej jednak - jak nietrudno się domyślić - kimś w rodzaju autorskiego sobowtóra. Ten sam w młodości wyrok 15 lat więzienia z fałszywych oskarżeń o szpiegostwo, te same lata nauki w pawilonach, celach i karcerach Mokotowa, Rawicza i Wronek. Podobne dalsze koleje losu: amnestia wiosną 1956, debiut prasowy, oporne przystosowywanie się do warunków panującego systemu i zakryta (bo niecenzuralna) połowa życiorysu. Ale już na kartach "Niemocy" pojawiły się, zaś w ostatniej powieści spotęgowały, jakieś wstydliwe, mętne, niejednoznaczne rekompensaty i satysfakcje darowane bohaterowi przez fortunę. Dzięki uczestnictwu w pracach i zjazdach Związku Literatów Polskich czy pobytom w Domu Pracy Twórczej w Oborach nobilitował się on towarzysko, zapewniając sobie niezwykle ceniony na ówczesnym targowisku próżności dostęp do "elity polskiej literatury". Stołek redaktorski w centralnym warszawskim czasopiśmie kulturalnym i współautorstwo scenariuszy w głośnej produkcji Mosfilmu podbudowały jego pozycję. W swoim czasie był nawet zapraszany do współpracy literackiej z pewnym ambitnym generałem przewodzącym wpływowej partyjnej frakcji "partyzantów". Krótko mówiąc, kuszono Szymona Bolestę. Lecz w jego życiu marchewce towarzyszył zawsze kij. Wisząca nad głową całymi latami groźba eksmisji, rutynowe szykany, naciski i ostrzeżenia ze strony organów bezpieczeństwa przypominały mu, na jakim świecie żyje. A przecież jakiej takiej stabilizacji życiowej, oznakom awansu, przebłyskom powodzenia, w które ów męczennik permanentnych stanów wyjątkowych nie śmiał prawie wierzyć, towarzyszyła zgryzota gorsza niż wszystko inne. Zgryzota niespełnienia. Zgryzota pisarza "narodowego" w rozumieniu Norwida, artysty obarczonego ciężarem powinności, któremu sumienie nie pozwala milczeć o rzeczach i sprawach, jakich był świadkiem, a którego zarazem obezwładnia wiedza o zbójeckim świecie - śmiertelnym wrogu prawdy, gotowym unicestwić najbledszy jej zarys. To ta zgryzota, ta wiedza, nie zaś somatyczne dolegliwości powiązane z przeciążeniami systemu nerwowego, określają istotę choroby pożerającej naszego bohatera. Stanowią punkty zapalne jego jaźni moralnej. Są znakiem rozdarcia, otwartą (i owocną w pewnym sensie) raną wieloksięgu.

Właśnie poprzez biografię bohatera chciałby wieloksiąg Krasińskiego osiągnąć wewnętrzną ciągłość i spoistość. Ale ten bohater miewa kłopoty ze swoją tożsamością. Należy do dwu odległych światów. Jedną nogą stąpa po twardej ziemi faktów, drugą szuka gruntu w rzece bez dna - rzece pamięci. Fizycznie został osadzony w charakterystycznych sceneriach i realiach komunizmu, początkowo (księgi "Na stracenie" i "Twarzą do ściany") stalinowskiego, terrorystycznego, zdobywczego, później tracącego swój pierwotny impet, dekadenckiego (księgi "Niemoc", "Przed agonią"). Wydaje się nam, że widzimy Bolestę w jego faktycznym tu i teraz. Duchowo jednak przebywa on gdzie indziej, tam i wtedy, w czasie przeszłym niedokonanym, przykuty do własnych wspomnień - obozowych, więziennych - jak do nieprześnionego koszmaru.

I tak na przykład podróżuje u schyłku breżniewowskiego panowania do Moskwy, skądinąd odmalowanej w stylu absurdalno-sarkastycznym, jakiego mógłby pozazdrościć sam Malaparte, memorialista agonii bliźniaczego totalitaryzmu w swej książce "Kaputt". Jeździ naprawdę po to, by z okazji pracy nad filmem "Zapamiętaj imię swoje", a później jakiegoś międzynarodowego spotkania literackiego dotykać gorącej przeszłości: "odpominać" tragiczne dzieje własnego dzieciństwa, rozpamiętywać historię swego podbitego, acz może niezwyciężonego narodu. Kiedy innym razem, w Warszawie z balkonu starej kamienicy na wprost kościoła św. Anny obserwuje przez użyczoną mu teatralną lornetkę twarz celebrującego nabożeństwo papieża z pokolenia Kolumbów to - "w lornetce, w jej ograniczającym pole widzenia obiektywie, dostrzegł to, czego tam nie było: stare, niezbyt już ostre klisze dawnych współwięźniów Mokotowa, Rawicza, Wronek zakatowanych w śledztwie, zamordowanych z wyroku sądu, zamęczonych w celach, na pojedynkach, w karcerach za brak woli przystania na ugodę ze złem" ("Przed agonią", s. 329). Podobnie półtora roku później - już w epoce "Solidarności" - na bardzo ważnym, autentycznie demokratycznym zjeździe pisarzy rejestruje Bolesta cząstką swej świadomości to, co się wokół niego rozgrywa, treść przemówień, ożywcze ich tchnienie, dziwi go jednak i niepokoi zmowa milczenia nad stalinowską przygodą literatury: "Czy nie jest to czasem gest nadmiernej delikatności wobec kolegów neofitów, byłych stalinowców?" - zadaje sobie pytanie. "Zjazd toczył się w nieznane nie oglądając się na pozostałą po nim przeszłość, jego zaś dręczyło pytanie, kto z obecnych tu pisarzy potrafi ją ocalić od zapomnienia [...] kto poza nim pisał o tym jeszcze?!" (tamże, s. 440 i 441). Aktywna, lecz jakby niezupełna obecność w teraźniejszości, obecność z rezerwą, zapamiętywanie się w roztrząsaniach przeszłości, wewnętrzne odczucie, że "wiry dwu przeciwnych czasów" bawią się jestestwem, skazując je na osamotnienie, zatratę - wszystko to razem uczyniło z Szymona Bolesty bohatera znamiennego dla czasów, w których żył, i dla środowiska, powiedzmy w uproszczeniu: inteligenckiego, do którego należał.

Były to czasy pozbawione silnych, godnych zaufania elit przywódczych, wzorotwórczych. Te, które wywodziły się z II Rzeczypospolitej, z kręgów kierowniczych Państwa Podziemnego, z powojennej opozycji antykomunistycznej, zostały zmasakrowane, przetrzebione, rozproszone, odgrodzone od narodu kratami więzień. Pisze o tych więźniach Krasiński: "Byli politykami, prawnikami, lekarzami, profesorami, żołnierzami, wielu z nich prostymi rolnikami" (tamże, s. 320). Tworzyli ostatnią wzorotwórczą w pozytywnym znaczeniu słowa - i niestety zarazem straceńczą - elitę "niezłomnych duchów". To od nich bohater Krasińskiego, identycznie jak jego kreator, pobierał nauki. Pamiętać znaczy dla niego przede wszystkim pamiętać o nich. I o samotnym Prymasie Polski w celach Stoczka, Komańczy.

Na miejsce elit zniszczonych władza komunistyczna starała się uformować nowe elity. Sztuczne, fałszywe i niewiarygodne elity zniewolonych umysłów. Do roli pokazowego segmentu w układance nowych elit aspirowało z niejakim powodzeniem środowisko literackie. Złożone z ludzi różnych i ludzi luźnych, narwanych i naderwanych, cudacznych i zastraszonych, z chałturników, dworaków, służbistów i szubrawców przemieszanych z przyzwoitkami, mogło (i to jak!) stanowić kontrastowy biegun elity duchów niezłomnych.

Ale nie tylko dlatego zajmuje to środowisko tak wiele miejsca w narracji księgi ostatniej cyklu. Nadzorowane przez partię prawie do samego końca, choć w nieporównanie słabszym stopniu niż to przed 1956 rokiem bywało, próbuje się uwolnić od piętna ugody ze złem, przeciwstawić się mu, zdobywa się na coraz śmielsze gesty nieposłuszeństwa i niezależności. Różnicuje się. Próbuje się oczyścić. Antyreżimowi opozycjoniści ścierają się w jego łonie z zaprzysięgłymi ugodowcami, kolaborantami, sprzedawczykami w otwartych konfliktach: wokół "Dziadów" w 1968 roku czy dziesięć lat później na katowickim Zjeździe ZLP oraz w stanie wojennym, gdy Związek niepokornych zostanie zawieszony, po czym rozwiązany, a na jego miejsce powołana pod tą samą, ukradzioną nazwą organizacja posłusznych. Owymi starymi - ktoś może dzisiaj sarknie nawet: małostkowymi - kłótniami i awanturami wypełnił Krasiński nie bez powodu powieść "Przed agonią".

Rzecz bowiem w tym, że niepokoje wstrząsające środowiskiem literackim stały się w opisywanym okresie - co dobrze widać z perspektywy historycznej - swoistą forpocztą moralnej ewolucji społeczeństwa. Jak przez tysiączne tłumy gromadzące się wokół Papieża przed kościołem Świętej Anny i gdzie indziej, tak i przez zgromadzenia literackie, raz, drugi i trzeci, "przeszła iskra narodowej pamięci, piekąca, tragiczna".

Pytanie o jej obecność bądź nieobecność w duchowym życiu swoich współczesnych uczynił Krasiński kluczowym problemem całego cyklu. Tym samym pomógł nam zrozumieć, że to dopiero ona, kiedy się objawia w słowach i znakach, czyni z masy "rozpojedynczonych" osobników - wspólnotę, z bezładnej ciżby - naród, z salonu egotystów i histeryczek - świadomą swej tożsamości narodowej inteligencję polską, z kasiarza - pisarza, i w końcu z książek - literaturę.

Tomasz Burek

Niniejszy tekst jest laudacją książki Krasińskiego wygłoszoną w czasie uroczystości wręczania Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza za rok 2005 w dniu 11.11.2006 roku.

p

*Tomasz Burek, ur. 1938, badacz literatury, krytyk literacki, eseista, profesor w Instytucie Badań Literackich. Karierę krytyka rozpoczął pod koniec lat 50., współpracował m.in. z "Twórczością". W 1972 roku otrzymał Nagrodę im S. Piętaka, a rok później Nagrodę Kościelskich. Od 1976 działał aktywnie w opozycji demokratycznej: był redaktorem ukazującego się poza cenzurą pisma "Zapis" (1977-81), współpracował m.in. z "Nowym Zapisem", "Kulturą Niezależną" oraz "Almanachem Humanistycznym". Uczestniczył w pracach Uniwersytetu Latającego. Opublikował m.in. książki: "Zamiast powieści" (1972), "Odmiany poezji" (1988), "Dziennik kwarantanny" (2001), "Dzieło niczyje" (2001). W "Europie" nr 39 z 28 września ub.r. zamieściliśmy wywiad z nim "Jak uciec z klatki sztucznego świata".