Tym tropem idzie w swoim tekście Kinga Dunin. Jej zdaniem PiS dokonało iście rewolucyjnego zerwania z obowiązującymi dotąd wewnątrz elity normami "szacowności". Bracia Kaczyńscy próbowali podważać autorytet elit i ponad ich głowami zwracać się wprost do tych, których uznali za "ofiary transformacji". W dziedzinie gospodarki rzucili jawne wyzwanie neoliberalnemu konsensusowi. Ich polityczny projekt miał wyraźny wymiar moralny, choć ostatecznie nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Ale najważniejsze źródło niechęci elit do Kaczyńskich leży, zdaniem Dunin, gdzie indziej. Chodzi o to, że Kaczyńscy zostali uznani za zdrajców własnej klasy. Zwrócili się przeciw inteligencji, zachowując jednocześnie pozory inteligenckości. Obnażyli tym samym "siłę klasowych odruchów" w polskiej polityce.

Reklama

p

Kinga Dunin*

Dlaczego elity nie lubią PiS

Istotą pluralistycznej demokracji jest współwystępowanie rozmaitych odpowiedzi na te same pytania. Prawicowi Kaczyńscy odpowiadają na nie na swój konserwatywno-prawicowy sposób. Mają wyraźny światopogląd, który nie jest przecież prostym obrazem rzeczywistości, ale zawiera też przekonania na temat jej sensu, a także wartości i oceny wpływające na kształt programu politycznego. I nie oni jedni mają światopogląd - dlatego właśnie różnimy się w kwestiach ogólnych i szczegółowych. Inaczej rozumiemy i inną wagę ma dla nas tożsamość zbiorowa. Dzieli nas stosunek do przeszłości (w tym do rozliczeń), do Europy, ekologii, kwestii obyczajowych. Inaczej postrzegamy rolę Kościoła. Jednym bliższa jest idea wolności, innym sprawiedliwości, jednym jednostka, drugim rodzina. Różnice można mnożyć, tworzą one rozmaite, krzyżujące się podziały. Trudno jednak zaprzeczyć ich realności. Warto o nich pamiętać, zanim oskarży się elity o niesprawiedliwe potraktowanie projektu IV RP. Nie należy sprowadzać cynicznie całego tego problemu do prostej gry interesów. Otóż elity (albo raczej ich część) nie poparły projektu IV RP, gdyż był on im światopoglądowo obcy. Dla lewicy (tej "prawdziwszej") był obcy z głębokich powodów ideowych, dla elit reprezentatywnych dla III RP dlatego, że w ogóle ośmielił się być ideowy, a przecież światem rządzić ma niewidzialna ręka rynku - wszelkie projekty mają być zastąpione przez autoregulację. W III RP królował mit jedynie słusznej drogi, jeśli chodzi o gospodarkę, oraz skrajny pragmatyzm i oportunizm w pozostałych kwestiach. Gładcy i nijacy przywódcy próbowali zadowalać wszystkich i unikać konfliktów, wykorzystując w ten sposób uzyskany pozór społecznego spokoju do umacniania własnej władzy i pozycji. Nie jest jednak prawdą, że posiadali pełne poparcie elit. To właśnie intelektualne elity szlifowały koncepcje liberalnej demokracji, praw człowieka, tolerancji, otwartości na świat. Wciąż też istnieli tradycyjni inteligenci gotowi niepokoić się rosnącymi nierównościami i niesprawiedliwością społeczną. Dla nich socjalny - w założeniach - projekt Kaczyńskich mógł stanowić pewną zachętę.

Reklama

Tak więc od początku Kaczyńscy mieli przeciwko sobie elity, które po prostu mają inne poglądy: lewicowe albo neoliberalne. Czy istniała szansa, by te elity przekonać? Może zresztą lepszym pytaniem jest, czy istniała szansa, by nie antagonizować ich do tego stopnia, znaleźć sojuszników choćby w niektórych sprawach, a część elit zneutralizować? Kaczyńscy sformułowali mocny projekt ideowy, co uwyraźniło i zradykalizowało pozycje ich przeciwników. Sądzę jednak, że nie musiało skończyć się to aż taką nienawiścią, wrogością i nieprzezwyciężalnym antagonizmem, lecz - w idealnej sytuacji - właściwym sferze politycznej agonem. I wstępnie szansa na to istniała, gdyż przynajmniej cześć elit, choć obcych światopoglądowo Kaczyńskim, była gotowa obdarzyć ich szacunkiem należnym "szlachetnemu przeciwnikowi". Pełnego poparcia dla projektu IV RP wraz z jej ideowym zapleczem Kaczyńscy nie uzyskaliby nigdy, mogli jednak ucywilizować ideowe podziały.

Dowodem na to, że można zachować szacunek, nawet będąc prawicowym fundamentalistą, jest przypadek Marka Jurka, mimo że jego poglądy z trudem mieszczą się w ramach liberalnej demokracji. Cechuje go jednak ogłada, opanowanie i umiejętność prezentacji siebie jako człowieka zasad. Marzyło się to też Kaczyńskim, jednak po wyborze koalicjantów, obronie niekompetentnych urzędników, rozmowach z Beger, popisach arogancji i otwartego cynizmu, kłamstwach Ziobry (lub premiera) ten sposób tworzenia własnego wizerunku zaczął powodować coraz większą kompromitację. Inna sprawa, że szlachetny i bezkompromisowy fundamentalizm też jest prostą drogą do marginalizacji i ostatecznie - klęski. Pozostaje jednak przynajmniej szacunek.

Reklama

W tym miejscu od ideowych pryncypiów przechodzimy do imponderabiliów. Ich rola w kształtowaniu postaw jest, jak wiadomo, trudna do przecenienia. Jak można popierać premiera, który oskarża swojego politycznego przeciwnika, Donalda Tuska, o to, że jest gotów zniżyć się do współpracy z ludźmi pokroju Leppera i Giertycha? Pod względem wizerunkowym koalicjanci byli dla PiS zabójczy, ale odwracanie tego argumentu jest czymś, czego w ogóle nie da się wytłumaczyć. Zasada "cel uświęca środki", może być stosowana wyjątkowo, ale jako permanentna praktyka prowadzi do przykrego dysonansu poznawczego. Pragmatycy likwidują go przez skupienie się na efektywności, moraliści - przez jednoznaczne i nieznające półcieni potępienie.

Elity, do których społecznej roli wciąż należy moralizowanie, wykorzystywały niekiedy instrumentalnie ten ostentacyjny rozziew między głoszonymi ideami a praktyką polityczną, ale patrząc na rzesze inteligenckie, widać było, że odruchy sprzeciwu są autentyczne. Dotyczy to także wcześniejszych zwolenników PiS, tych mniej związanych z realną polityką, bardziej wrażliwych na jej wymiar symboliczny i estetyczny. Z każdą zmianą w rządzie panująca ekipa stawała się dla inteligencji coraz bardziej odrażająca. A kiedy jedni odrażający panowie zaczęli donosić na drugich, powszechnym odruchem tych szeroko rozumianych elit było wycofywanie się na jeszcze bardziej estetyczne i moralistyczne pozycje. W czasie następnej kampanii wyborczej dla PiS zaśpiewają zapewne już tylko Andrzej Rosiewicz i Violetta Villas. Są też w końcu prawicowe elity. Część z nich, kiedyś bardzo starająca się poprzeć Kaczyńskich, dziś zajmuje się opisywaniem swego rozczarowania, część doradza dawnym idolom, co mają zrobić, by jednak sprostać ideałom, inni gotowi są usprawiedliwiać każde posunięcie władzy, ale staje się to kolejnym dowodem zbrodni. Tylko winni muszą się tak gęsto tłumaczyć.

Czy można było tego uniknąć? A przede wszystkim: czy chciano? Wydaje się, że PiS zupełnie świadomie postawił na elektorat konserwatywno-ludowy. Na ojca Rydzyka i jego koncern. Na odruchy populistyczne, które najlepiej buduje się na niechęci do grup uprzywilejowanych. Możliwe, że niechęć ta jest uzasadniona, nie oznacza to jednak, że nie może być podsycana i wykorzystywana instrumentalnie. Tak jak pisałam, na pełne zrozumienie i poparcie polskich elit Kaczyńscy nigdy nie mogli liczyć, ale mieli pewien kredyt zaufania do swojej bezinteresownej ideowości i mogli z czasem zasłużyć na szacunek - choć niekoniecznie na wyborcze głosy. W tej sytuacji pójście z ludem przeciwko elicie mogło wydawać się rządzącym skuteczniejsze. Może zresztą jest to słuszna strategia. Wobec silnie obecnych w Polsce tendencji klerykalno-konserwatywnych, ogromu nierozwiązanych problemów społecznych owocujących populizmem, silnej politycznej funkcji Kościoła może ona doprowadzić do zbudowania sporego żelaznego elektoratu, który oczekuje wizyt na Jasnej Górze i pogardy wobec elit. Lubi też politykę traktowaną jak wojnę, na której wszystkie chwyty są dozwolone.

W sytuacji, gdy zdobycie poparcia elit przez spójną postawę ideową okazało się niemożliwe, Kaczyńscy próbowali pragmatycznie zbliżać się do centrum. Symbolem tej tendencji może być m.in. postać Joanny Kluzik-Rostkowskiej, która - zauważmy to - mimo różnic ideowych nigdy nie była brutalnie atakowana np. przez środowiska feministyczne. (Dużo gwałtowniej atakowało ją prawe skrzydło własnej formacji.) Rzeczowość, przejęcie części postulatów przeciwnika, nieobrażanie nikogo ponad potrzebę - to także jest droga do realizacji własnych celów. Spójrzmy na Sarkozy'ego, który wygrawszy dzięki przejęciu głosów skrajnej prawicy, po wyborach natychmiast zajął się obłaskawianiem socjalistów, kobiet i mniejszości etnicznych.

Takie gesty były też czynione przez Kaczyńskich. Na krótką chwilę stawali się oni obrońcami "kompromisu" antyaborcyjnego czy Gombrowicza. Jednak wobec dominującego stylu uprawiania polityki były to maleńkie kwiatki do bardzo kosmatego kożucha. Ostatecznie zaś zawsze wybierano swój elektorat i swoich konserwatywnych sojuszników. Przypomnijmy, jak szybko nowy minister edukacji pozbył się wątpliwości co do oceny z religii. Natomiast w sprawie aborcji Kaczyńscy mieli poparcie Kościoła i kto wie, co by było, gdyby biskupi postanowili inaczej.

W jednej kwestii odstępstwo od mocnych programowych deklaracji było stałym elementem polityki. To gospodarka. Na ostatniej konwencji partyjnej Jarosław Kaczyński zachwalał sprawiedliwe i solidarne państwo w kwadrans po wystąpieniu Zyty Gilowskiej, która obiecywała obniżanie podatków, zbliżanie się do podatku liniowego i ograniczenie roli państwa. I trzeba przyznać, że elity zainteresowane tylko tą częścią programu wcale nadmiernie PiS nie atakowały. Oczywiście, każdy prosocjalny wydatek z budżetu spotykał się z reprymendą, ale tak traktowano wszystkie dotychczasowe rządy. Jednocześnie podkreślano jednak, że jak dotąd Kaczyńscy nie przeszkadzają gospodarce. Rzecz jasna wzrost gospodarczy nie jest ich zasługą, tylko szerszych procesów, ale nie szkodzą, choć można by ich było o to podejrzewać. Elity, których opinie pojawiają się zawsze jako "reakcje rynków światowych", nie były szczególnie zaniepokojone. Pozostaje zatem odpowiedzieć na ostatnie pytanie: dlaczego elity nie wsparły rządzącej formacji w walce z korupcją, układem i "szarą siecią"? Istotnie, sfera publiczna, szczególnie obszar na styku biznesu i polityki, nie spełnia w Polsce demokratycznych standardów. Zmiana tego stanu rzeczy jest zadaniem, które powinno być akceptowane przez wszystkich tych, którzy sami nie czerpią profitów z przynależności do układu. A sadzę, że większość szeroko rozumianych elit w bezpośredni sposób ich nie czerpie. Wystarczą im ogólne mechanizmy kapitalizmu, które uczyniły z nich mimo wszystko beneficjentów transformacji. W tym zakresie Kaczyńscy nie stanowią jednak zagrożenia, a na użytek swojego elektoratu zawsze mogą "przeczołgać" jakiegoś oligarchę. Biorąc pod uwagę woluntarystyczny styl uprawiania polityki przez obecną ekipę, dla pewnych osób może to stanowić zagrożenie. Nie ma ono jednak charakteru systemowego.

Tutaj kończą się spory ideowe i kwestie estetyczne, zaczyna natomiast działać prosta biblijna zasada: "po owocach ich poznacie". Pomińmy hipotezy dotyczące źródeł i składu korupcyjnych sieci, to, czy naprawdę ich korzenie tkwią w przeszłości, PZPR i agenturze. Jakikolwiek by był kształt i zapach tej patologii - powinna zniknąć. W tym wypadku jednak władzę, szczególnie taką, która już jakiś czas rządzi, ocenia się nie po deklaracjach i przechwałkach, ale po efektach jej działań. A te jakie są, każdy widzi. Korupcja w Ministerstwie Rolnictwa? Może, ale nawet gdyby prowokacja CBA się powiodła i tak wykazałaby jedynie, jak ogromna jest podatność Andrzeja Leppera na pokusy. Kryzys, jaki to spowodowało, ujawnił zwyczaje panujące za fasadą PiS-owskiej władzy, które mogą budzić niepokój. Wszystko wskazuje jednak na to, że chodziło raczej o rozgrywki w rządzącym obozie niż prawdziwą próbę sanacji.

I znów pojawia się pytanie: dla kogo to całe widowisko - łapanie lekarza-mordercy, brygady antyterrorystów rzucające zatrzymanymi o ziemię, by zakuć ich w kajdanki? W ten sposób raczej nie uwodzi się elit. Dla elektoratu PiS jest to jednak jasny sygnał: nareszcie mamy rząd facetów z jajami, którzy coś robią. Pogardzani przez wyniosłe elity, zdradzani przez fałszywych przyjaciół walczą jak lwy ze złem. I to Kaczyńskim wystarczy, a sceptycyzm elit jest im nawet na rękę. Wątpliwości dotyczące zakresu działania różnych służb, ich prerogatyw, praw obywatelskich, powoływanie się na prawne niuanse - całe to elitarne dzielenie włosa na czworo pokazuje, jak bardzo potrzebny jest tu szeryf kierujący się prostymi i zrozumiałymi zasadami.

Krótko mówiąc, elity nie poparły projektu IV RP, bo Kaczyńskim poparcie to do niczego nie jest potrzebne, a nawet mogłoby zaszkodzić. Zyski, jakie im taka postawa przyniesie, obliczymy po wyborach, to zaś, co na tym stracili, to szacunek, a właściwie "szacowność". Jest to kategoria raczej socjologiczna niż etyczna, wyraźnie zabarwiona klasowo, odnosząca się do zespołu norm określających właściwe i przyzwoite zachowanie przypisane do określonej pozycji społecznej i służące podtrzymaniu społecznego ładu. Oczywiście to elity stoją na straży reguł "szacowności". (Koalicję zniesmaczonych Kaczyńskimi mieliśmy okazję obserwować na konferencji zorganizowanej przez Kwaśniewskiego, Wałęsę i Olechowskiego, na której prof. Zoll znalazł się obok Piskorskiego, a prof. Osiatyński obok Wachowskiego. To pospolite ruszenie inteligencji i nowych elit trudno jednak uznać za dowód szczególnej politycznej przenikliwości.) Natomiast Kaczyńscy wraz ze swoją formacją w rewolucyjny sposób owe reguły złamali. I to właśnie jest ten rów wykopany między elitami i braćmi K. Wśród dziesiątków powodów odrzucenia wizji politycznej PiS ten też warto zauważyć. Elity po prostu nie lubią Kaczyńskich - i już! Przydeptane sznurowadła, reklamówka w rękach pierwszej damy, brak konta to tylko kolejne dowody na utratę "właściwości honorowych". A zapiekłość tej niechęci jest tym większa, im silniejsze poczucie, że Kaczyńscy zdradzili swoją klasę. Zachowując pewne wyróżniki bycia "żoliborskimi inteligentami", przerzucili most na drugą stronę stratyfikacyjnej drabiny. Może wyciągnęli wnioski z porażki Unii Wolności, a może z sukcesów Andrzeja Leppera - w każdym razie obnażyli przy okazji siłę klasowych odruchów w polityce.

Jeśli się nie pomyliłam, to nadchodząca kampania wyborcza bez względu na strukturalizujące ją hasła, takie jak "Polska solidarna" i "Polska liberalna", kolejny raz okaże się wojną między dyktowaną przez elity "szacownością" a dążeniami reszty do bycia szanowanym. U jej podłoża leżą całkiem realne społeczne podziały i bolączki, wciąż jednak nie widać szans na to, by przełożyły się one na sensowne podziały polityczne.

Kinga Dunin

p

*Kinga Dunin, ur. 1954, socjolog, badaczka literatury, publicystka, działaczka feministyczna. Znana przede wszystkim z felietonów publikowanych w "Wysokich Obcasach", dodatku do "Gazety Wyborczej". Jest jedną z najważniejszych postaci środowiska skupionego wokół lewicowego pisma "Krytyka Polityczna", a także członkiem partii Zieloni 2004. Ostatnio opublikowała książkę "Czytając Polskę. Literatura polska po 1989 roku wobec dylematów nowoczesności" (2004). W "Europie" nr 145 z 13 stycznia br. opublikowaliśmy debatę z jej udziałem "Czy Zizek to rewolucja?".