Leżąca ok. 40 km na północny zachód od Kijowa Borodzianka była miejscem ciężkich walk z wojskami rosyjskimi. To również jedna z najbardziej zniszczonych w rosyjskich atakach miejscowości obwodu kijowskiego. Na początku kwietnia Borodzianka została oswobodzona przez siły ukraińskie i obecnie na gruzach zbombardowanego miasta pracują saperzy, którzy skrupulatnie przeczesują każdy kawałek terenu w poszukiwaniu bomb, ładunków wybuchowych, granatów, niewybuchów i innych niebezpiecznych przedmiotach pozostawionych po wojskach rosyjskich. Ekipa reporterów PAP przez jeden dzień obserwowała ich prace.

Reklama

Saperzy rozpoczęli pracę 8 kwietnia. - To pierwsze miejsce dokąd przyjechaliśmy na rozminowywanie terenu – podkreślają w rozmowie z dziennikarkami PAP.

Wyjeżdżamy kilkadziesiąt kilometrów za miasto. Kamizelki kuloodporne, hełmy, odpowiednie buty - to podstawowe wyposażenie. Obowiązuje też podstawowa zasada, której należy przestrzegać – trzeba stąpać uważnie krok w krok za wojskowymi. "Nie wolno wam odbić w bok, bo to jest niebezpieczne, idziecie tuż za nami, rozumiecie?" – instruuje nas Ołeksandr, wojskowy z oddziału saperskiego DSNS. Zapewnia, że miejsce, dokąd zmierzamy jest "w miarę przeczesane" przez saperów. "Ale nigdy nic nie wiadomo, dlatego lepiej się nie wychylajcie" - dodaje.

Miejsce detonacji

Jedziemy w pola za miasto. Ołeksandr prowadzi nas pod las, gdzie znajduje się grupa pozostałych wojskowych. Saperzy z grupy Ołeksandra rozładowują z ciężarówki miny, wyrzutnie, rakiety i inne pociski artyleryjskie, a następnie ostrożnie ustawiają je na ziemi obok dużego dołu. - To miejsce detonacji - wyjaśnia nam Ołeksandr. - Tutaj dokonamy kontrolowanej eksplozji i zniszczymy to wszystko w odpowiedniej kolejności – dodaje.

Następnie po kolei opisuje, co dokładnie zostanie zdetonowane. - Pociski artyleryjskie kalibru 122 i 125 mm. To z wystrzałów czołgowych – pokazuje leżącą na ziemi amunicję. - Są też mniejsze, kalibru 30 mm. One są w większości uszkodzone, nie można ich już wykorzystać, więc też będą zniszczone - dodaje i podkreśla, że "pozostałe rzeczy to aktywne uzbrojenie i to co z niego zostało".

Reklama

Wyjaśnia, że wszystko to służyło do obrony techniki wojskowej. Następnie, wskazuje na kolejne ułożone na ziemi przedmioty. - To są ręczne wyrzutnie przeciwczołgowe RPG. Mamy tu też dwie głowice od granatników, miny przeciwczołgowe i miny przeciwpiechotne typu TM 72 - wylicza.

Gdy wszystko jest już przygotowane, saperzy zaczynają ostrożnie układać w dole pociski -jeden po drugim. Gdy wszystkie są już na miejscu, Ołeksandr mówi nam, że teraz musimy oddalić się w bezpieczne miejsce. Nakazuje, by samochody, którymi przyjechaliśmy, zostały zaparkowane kilka kilometrów dalej, obowiązkowo na asfalcie. Potem, pozwala nam wrócić i obserwować pracę saperów spod wojskowego samochodu ustawionego kilkanaście metrów od miejsca detonacji.

Kiedy wracamy, kładziemy się pod wojskową ciężarówką i czekamy. - To dla bezpieczeństwa, gdyby wraz z falą uderzeniową doleciały do nas kawałki metalu, kamienie, czy gałęzie – wyjaśnia, po czym wydaje polecenia przez radio. - Gotowe? Uwaga, teraz – rozkazuje. Po chwili czujemy wstrząs ziemi, na której leżymy, a potem dobiega do nas dźwięk grzmotu. Nad ziemią widać unoszący się dym. - Nie wstawajcie, leżcie dalej – krzyczą do nas wojskowi.

Słyszymy rozmowy przez radio. "Wszystko dobrze?" – dopytują się nawzajem i sprawdzają, czy jest już bezpiecznie. Po kilkudziesięciu minutach, są już pewni, że wszystko poszło zgodnie z planem. Zaczynają zwijać druty, a my możemy wyjść spod ciężarówki. "Poszło dobrze" – mówią między sobą. Dopiero teraz zaczynają żartować.

Oczywiście, że jest lęk, ale przede wszystkim jest we mnie taka myśl, że ratujemy ludzkie życie i dlatego powinienem wykonywać tę pracę - mówi Władysław z oddziału saperskiego DSNS, który chwilę wcześniej wraz z kolegami zdetonował niebezpieczne ładunki.

Życie sprzed wojny

Przyznaje, że przed wojną nigdy nie myślał, że kiedyś w ten sposób będzie wyglądała jego praca. - Mam rodzinę, młodą żonę i córkę, która wczoraj obchodziła trzecie urodziny – opisuje swoje życie sprzed wojny, po czym milknie na dłuższą chwilę.

Po chwili podnosi głowę i wskazuje na zdetonowane pociski. Mówi, że armia rosyjska pozostawiła w tej okolicy mnóstwo podobnych przedmiotów, bo po nieudanym ataku na Kijów, ewakuowała się w pośpiechu. "Tu jest pełno min, całkowite rozminowywanie tego terenu potrwa co najmniej pięć lat" - szacuje.

O swojej rodzinie opowiada nam też drugi z saperów, który w wojsku służy sześć lat. Podkreśla, że nie sądził, że będzie pracować w takich okolicznościach. - Nikt nie wierzył, że będzie wojna, wszyscy myśleli, że będzie pokój. Któż myślał, że naprawdę sąsiad na nas napadnie. Ale wojna zweryfikowała wiele i przyniosła także swoje zasady – przyznaje. Dodaje, że teraz już niewiele planuje, choć zapewnia, że będzie tutaj pracować dalej. "Roboty jest na wiele lat" – podsumowuje. (PAP)

Z Borodzianki: Daria Kania, Agnieszka Gorczyca