W polskich mediach brak już tylko tezy, że Kurski jest winien obecności stonki ziemniaczanej na polach. Rozumiem, że autor chciał ubarwić swój słuszny apel o wprowadzenie filozofii, dowcipem. "Dobry żart tymfa wart" - mawia pewien mój przyjaciel. A jednak akurat ten żart utrudnia debatę. Żeby coś zdiagnozować, nie warto zbywać przyczyn paradoksem. Bo dalej Makowski sam rozszyfrowuje, choć półgębkiem, powód złej pogody dla filozofii w liceum. Przytacza obawy MEN, że młodzież wkuwa za dużo teorii, a przyswaja za mało praktycznych umiejętności. I pyta: "Ciekawe dlaczego analogicznego przerażenia w minister Hall nie budzi to, że uczniowie nie mają bladego pojęcia, kim był Sokrates?".

Reklama

Resortowi edukacji szefuje nie Kurski, nawet nie jego partyjny kolega, a Katarzyna Hall powołana z woli PO i ciesząca się poparciem takich tytułów jak "Polityka" i "Gazeta Wyborcza". W jej wizji szkolna filozofia dla wszystkich się nie mieści. Ba, zmiany mają zmierzać w odwrotnym kierunku. Nie tylko, jak pisze Makowski, w stronę "redukowania treści pamięciowych" - to by było akurat słuszne, ale to dotyczy tylko metody nauczania. Tymczasem MEN chce się pozbyć jako zbędnego balastu znacznej liczby godzin lekcyjnych, na których licealiści mogliby się dowiadywać o dziedzictwie kulturowym, obywatelskim, narodowym. Trzeba szybko wybrać i kuć przedmioty maturalne. Matematycy do matematyki, historycy do historii - od szesnastego roku życia!

Doradcy pani Hall byliby zdziwieni, gdyby dowiedzieli się, że w wielu krajach zachodniej Europy ordynuje się filozofię przyszłym menedżerom, bo uczy logicznego myślenia. Wierzę Makowskiemu, gdy z entuzjazmem opisuje swoje sukcesy w organizowanie klasowych debat filozoficznych. To prawda, wielu nawet przeciętnie zdolnych młodych ludzi jest szczerze zaskoczonych, gdy dowiaduje się, że formułując swoje przemyślenia, po prostu filozofuje. Rzecz w tym, że w nowym modelu szkoły miejsca na filozofowanie będzie jeszcze mniej niż w starym. Kto zna świat kluczy maturalnych i testów, wie, że próbuje się wyprodukować nowego ucznia. Równocześnie obciążonego bezmyślnie wkuwanym minimum, i zwolnionego z roztrząsania tego, co wyrasta ponad przeciętność. Taka ma być szkoła krojona na potrzeby 80 procent absolwentów, którzy muszą zdać maturę.

Czy taka być musi? Nawet gdy przyjąć, że umasowienie zakłada pewną urawniłowkę? Sensowną recenzję tych pomysłów usłyszałem od... Donalda Tuska, który w wywiadzie dla DZIENNIKA przekonywał, że zbyt wczesna i wąska specjalizacja utrudni człowiekowi poruszanie się na rynku pracy, który wymaga dziś elastyczności. Ale premier to powiedział i... tyle. Reforma Katarzyny Hall jest dalej szykowana - bez filozofii. Choć nawet poseł PO Jarosław Gowin chciał ją wyłączyć, wraz z historią, spod logiki specjalizacji.

Jeśli jest w tym jakaś wina Jacka Kurskiego, i dziesiątków innych posłów PiS, PO, SLD i PSL, których widzimy co dnia na ekranach telewizorów, to tylko taka, że nie mają o tym sporze zielonego pojęcia. Że zostawili go ekspertom. Nie chodzi rzecz jasna o układanie siatki godzin lekcyjnych na sali sejmowej, ale o wybór priorytetów. Na przykład o przywołaną wypowiedź Tuska. Jeśli premier w nią wierzy, powinien wyegzekwować swą wolę.

Zarazem bałbym się uczynienia z edukacji kolejnego tematu sporu PiS kontra PO. Bo Platforma gotowa będzie bronić do upadłego najbardziej bezsensownych pomysłów na złość Kaczyńskim, a PiS - sensowne zwalczać. Tak naprawdę ukierunkowanie debaty o tej reformie, podjęcie o niej sensownego dialogu z politykami, to wyzwanie dla elit intelektualnych. Pod warunkiem że zamiast bon motami o Kurskim, zajmą się istotą rzeczy.