Gdyby Donald Tusk zdecydował się na to, wysyłałby tym samym czytelny sygnał, że jego ludzie sobie nie radzą. A na to nie może sobie pozwolić. Nawet osoby, które wciąż znajdują się na celowniku mediów, jak minister zdrowia Ewa Kopacz czy minister infrastruktury Cezary Grabarczyk, nie odejdą ze swoich stanowisk. Donald Tusk za bardzo dba o to, by nie ucierpiała reputacja jego rządu. Chce zachować twarz. Jak zawsze uśmiechniętą.
Rezygnacja Liszki jest naturalną konsekwencją tego, że zawarty z nią kontrakt na prowadzenie biura prasowego rządu został zrealizowany. Tusk nie potrzebuje zresztą rzecznika "w starym stylu", takiego, który na konferencjach prasowych będzie wyjaśniał działania rządu i tłumaczył go z podejmowanych decyzji. A to dlatego, że premier doskonale sam daje sobie radę w roli rzecznika własnego rządu. Jeśli więc ktoś miałby zająć miejsce Liszki, to nie wynajęty fachowiec, ale polityk z krwi i kości, który współtworzy nie tylko wizerunek, ale i politykę rządzącej partii. Agnieszka Liszka nigdy nie ukrywała, że aktywnym udziałem w życiu politycznym nie jest zainteresowana. A że to osoba ambitna, nie odpowiadało jej też wygłaszanie formułek "Witam Państwa na konferencji prasowej" oraz "Dziękuję za przybycie". Swój talent doskonale może wykorzystywać, pracując w poważnych korporacjach. Bo wydaje mi się, że życie prywatne nie pochłonie jej bez reszty.
Wyobrażam więc sobie, że nową twarzą rządu będzie człowiek o znacznie większych aspiracjach politycznych. Postacie takie jak Sławomir Nowak czy Zbigniew Chlebowski, którzy mogą wypowiedzieć się na każdy związany z pracami rządu temat, są stale obecne w mediach. Agnieszka Liszka w tym towarzystwie przypominała kwiatek przypięty do kożucha.
A zatem kontrakt się skończył, rozstajemy się w dobrych nastrojach. W końcu są wakacje. Chociaż premier zapowiedział, że nie pozwoli swoim ministrom na zbyt długi wypoczynek, obawiam się, że letnie miesiące tylko zwiększą rządowe lenistwo. Gabinet Donalda Tuska przypomina mi bowiem drużynę zadowolonych z siebie, opalonych i uśmiechniętych żeglarzy, którzy wybrali się w rejs, korzystając z pięknej pogody. Nie ma najmniejszych powodów, by pozbywać się kogokolwiek z załogi. Przecież świeci słońce, a ciemne chmury są jeszcze daleko. Tylko że lada chwila może nadejść szkwał, który zmiecie z łódki sternika i całą resztę. Bo przecież w gospodarce nie ma wakacji. Nie ma wakacji w administrowaniu finansami publicznymi. Ani w służbie zdrowia. A dokonanie zmian w kluczowych obszarach jest konieczne. I to dużo bardziej niż wytężona praca nad medialnym wizerunkiem.
Wydaje się bowiem, że premier przesadził z pracą nad własną mimiką i jego przyklejony uśmiech wywoływać zaczyna wśród Polaków drwinę, a nie sympatię. Oczywiście, wszyscy chcielibyśmy, żeby nasz premier był miły i dobrze wyglądał. Ale coraz lepiej widać, że uśmiech na jego twarzy to taki "uśmiech życzeniowy", który maskuje niepokój. Ten brak autentyzmu jest dla Polaków na dłuższą metę nie do zniesienia. Być może Amerykanie potrafią na każde pytanie odpowiadać z uśmiechem: "Świetnie". Ale my nie tego oczekujemy od premiera. Ceny rosną - to niepokoi Polaków, ale na twarzy premiera wciąż widzimy uśmiech. "Z czego tu się cieszyć?" - chciałoby się zapytać.